sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział IX



            Lilian ocknęła się na lodowatej kamiennej posadzce. Była zbyt wyczerpana, by odczuwać jakiekolwiek emocje, ale coś jej podpowiadało, że w tej chwili powinien był ją ogarnąć paniczny
strach. Nie miała pojęcia w jaki sposób się tu znalazła. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała było położenie się do łóżka. Więc może… to tylko mi się śni? – pomyślała. Jednak, kiedy dłużej się nad tym zastanawiała, to nie była już taka pewna, czy kładła się łóżka i przykrywała letnią kołdrą, jakiś czas temu, w swoim domu… 

                Po chwili zorientowała się, że osobą, która wyrwała ją z owego dziwacznego stanu półuśpienia, między snem, a jawą, była Amira. Kobieta spoglądała na Lilian ze strachem w oczach. Lily jeszcze nigdy w życiu nie widziała aż tak przerażonego człowieka.

-Och, Lilian!- wyszeptała ochryple.- Co oni ci zrobili?! Wczoraj przez cały dzień leżałaś bez ruchu, jak martwa!

Dziewczyna spojrzała pytająco na Amirę. Wiedziała, że powinna się skupić i udzielić jej rzetelnej odpowiedzi, żeby nieco ją uspokoić. Zamiast tego powiedziała jedynie:

-Nie wiem… Strasznie boli mnie głowa… I… chce mi się pić. Gdzie jesteśmy?

-Nie mam pojęcia….- westchnęła Amira.- Miałam opaskę na oczach. Zdjęli mi ją dopiero tutaj. Nie widziałam drogi.

-Jakiej drogi…? Kto…?

 -Czy ty nic nie pamiętasz?!- kobieta wyglądała na wściekłą. Lilian dla pewności odsunęła się nieco od niej. – Porwano nas, wtedy, zeszłej nocy, kiedy rozbiliśmy obóz w lesie i nie ustaliliśmy wart!

            W tym momencie Lilian przemknęło przez głowę tysiące obrazów. Zamknęła oczy, starając się skupić na owych wizjach, by wszystko sobie przypomnieć. Po chwili coś nieprzyjemnie zapulsowało jej w żołądku.

-A Will?- spytała drżącym głosem.- On też był wtedy z nami…?

Amira milczała. Lily bała się usłyszeć odpowiedź. „Tak” oznaczałoby, że również on został porwany i uwięziony- zatem nie było nikogo, kto mógłby ich uratować. Z drugiej strony, odpowiedź przecząca byłaby znakiem, że Wiliam został w obozie i nie wiadomo, co się z nim stało.

-Nie.- odpowiedziała cicho Amira.

Lilian przyszła do głowy straszna myśl: A co, jeśli… jeśli on… nie żyje… Jeśli nie porwali go, bo nie był im potrzebny…? A co się robi z niepotrzebnymi rzeczami? Pozbywa się ich.

            Lily rozejrzała się po „celi”, w której znajdowała się z Amirą. Okazała się ona niewielkim pokojem, w którym nie było absolutnie nic, poza samymi uwięzionymi. Ściany pomieszczenia miały nieprzyjemny dla oka, szarawy odcień, a podłoga wyłożona była jakimś grubo ociosanym kamieniem w kolorze grafitu. Lilian pomyślała, że to najbardziej ponury pokój, jaki w życiu widziała, wyglądem odbiegał jednak od jej wyobrażeń na temat tego, jak może wyglądać więzienna cela, zwłaszcza ta w Landii. Wyjście z obskurnego pomieszczenia uniemożliwiały im niezwykle grube, pordzewiałe drzwi. W pokoju nie było okien, jedynym źródłem światła była więc wąska szpara pod drzwiami i zakratowany otwór w samych drzwiach. Bez względu na porę dnia, musiał tu panować, w najlepszym wypadku, półmrok. Lilian zauważyła niezaprzeczalne ślady wilgoci na ścianach. Na suficie dostrzegła nawet pleśń, tak jej się przynajmniej wydawało. Po podłodze raz po raz przebiegały ohydne karaluchy, a w rogu znajdowała się mysia nora. Było to naprawdę okropne miejsce i Lily żałowała, że przeleżała na brudnej posadzce ładnych parę godzin, choć, oczywiście, nie miała na to żadnego wpływu. Zastanawiała się gdzie jest teraz Will i, czy robi cokolwiek, by je stąd wyciągnąć. ( Wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że chłopakowi mogło się coś stać.)

            Czas wlókł się niemiłosiernie. Amira popadła w jakiś dziwny rodzaj transu- siedziała skulona z podbródkiem na kolanach, kołysząc się na boki.

-Ale kto nas tu trzyma?!- zawołała nagle Lilian zrywając się na równe nogi.- Darius?

-Nie, nie, to nie on.- odpowiedziała spokojnie kobieta, nie przestając się kiwać. – Ale to też Sen.

-Skąd wiesz?- zapytała szczerze zdziwiona Lily.

-Słyszę jego  myśli. Ale nie znam tego człowieka. To nie jest jeden z tych Snów, które uciekły ze mną z zamku.- dodała szybko, uprzedzając kolejne pytanie Lilian.

-Czy ty… umiesz czytać w myślach?

-Nie, nie do końca.- mruknęła Amira.- Staram się odnaleźć jego umysł pośród tylu innych… Słyszę tylko te myśli, które krążą wokół niego.

Lily nic z tego nie rozumiała.

-Jak to: pośród tylu innych?

Przez dłuższy czas kobieta milczała. Potem wyszeptała tylko zirytowanym głosem:

-Daj mi się skupić.

I znowu powróciła do swojego dziwnego transu.

            Lilian postanowiła jej nie przerywać, więc, chcąc, nie chcąc, została sam na sam ze swoimi myślami. Potarła w zamyśleniu skronie. Po chwili odkryła, dlaczego czuje się taka wyczerpana. Ktoś bezustannie próbował się wkraść do jej umysłu. Nie tak brutalnie, jak niegdyś zrobiła to Amira, tylko delikatnie i powoli, tak jakby nie chciał, żeby Lilian się o tym dowiedziała.

            Dziewczyna nie była do końca pewna, ile informacji udało się już wykraść intruzowi, wiedziała jednak, że z każdą sekundą ich potencjalny wróg wie o nich coraz więcej. Musiała jak najszybciej zacząć się bronić. Wyobraziła sobie gruby, wysoki mur z ciemnego kamienia. Okalał jej umysł i nie było w nim ani jednej dziury, bramy ani jakiegokolwiek innego uszczerbku. A potem do muru dodała jeszcze fosę z głęboką, brudnawą wodą. I krokodyle.

            Przez jakiś czas zabawiała się, wymyślając coraz to nowe pułapki, aż poczuła, że lekki nacisk na jej skronie całkiem ustał. Odetchnęła z ulgą. Nagle usłyszała wołanie o pomoc. Otworzyła oczy i rozejrzała się po celi. Nie zauważyła jednak nikogo, poza Amirą, która zasnęła w kącie.

            Mocny, niewątpliwie męski głos zawołał po raz drugi. Lilian skoncentrowała się na krzyku, próbując określić, skąd on dobiega. Po chwili usłyszała jakiś dziwny dźwięk. Coś, jakby…. Plusk wody?!

            Fosa! -pomyślała irracjonalnie Lily i czym prędzej wróciła do muru, okalającego jej umysł. Zobaczyła coś bardzo dziwnego.  Ktoś… topił się w wymyślonej przez nią fosie! Co robić?- przemknęło dziewczynie przez głowę. Wiedziała, że mężczyźnie nic się nie stanie, ale intrygował ją sposób, w jaki się tu dostał i chciała go o to zapytać, a nie mogła tego zrobić, gdy tak wrzeszczał i panicznie machał rękami.  Posłała więc koło ratunkowe w jego kierunku.

            Po chwili nieznajomy wyszedł z wody, wykręcając tunikę i Lilian mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Był to młody, dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około dwudziestu lat. Miał ciemnobrązowe, włosy do ramion, z których teraz spływała woda, śniadą cerę i błyszczące czarne oczy. Poszarpana tunika odsłaniała muskularne ramiona, na jednym z nich widniał tatuaż z wygrawerowanym dziwnym, owalnym symbolem. Spodnie przybysza także były całe w strzępach i to w miejscu, w którym Lilian wolałaby, żeby jednak były całe.

- Siemasz.- mruknął, kiedy już wycisnął z włosów wszystkie krople wody, zostawiając po sobie sporych rozmiarów kałużę.- Sorki, że tu jestem, ale… zabłądziłem.

Lily przez chwilę zastanawiała się nad tym,  w jaki sposób można zabłądzić do czyjejś głowy. Mężczyzna chyba wyczuł jej zdziwienie, bo odpowiedział:

-Szukałem  Amiry. Chciałem jej powiedzieć,  co wiem o Nietoperzu.

-O kim?!- wykrztusiła Lilian.

-O naszym wspólnym wrogu. To on nas tutaj więzi. Wiem czego szuka i… chwila, moment… jesteś w celi z Amirą…? To może przekażesz jej, że…

-Chwileczkę!- przerwała mu niepewnie dziewczyna.- Przepraszam, ale ja tak naprawdę... nie wiem, kim jesteś…

-Jestem Darius. Amira zapewne nie przedstawiła ci mnie w zbyt dobrym świetle, a po tym co się wydarzyło, możesz mieć o mnie złe zdanie, ale to jest teraz zupełnie nieistotne, chyba oboje chcemy się stąd wydostać, więc…

Lilian poczuła, jak wzbiera w niej złość.

-To ty zmyliłeś nam drogę?! Chciałeś nas strącić w przepaść?!

Dziewczyna zauważyła, że Darius zarumienił się lekko, choć nie była tego w stu procentach pewna, bo trudno było cokolwiek dostrzec, ze względu na jego ciemną karnację.

-Eee… no tak…- zająknął się.-  Ale gdybym wiedział, że jesteś taka ładna, to nigdy bym tego nie zrobił!- dodał szybko, posyłając Lily zawadiacki uśmiech.

Lilian poczuła, że teraz to ona się rumieni, co, paradoksalnie, zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Miała nadzieję, że Darius wziął to za poczerwienienie ze złości, a nie wstydliwe rumieńce mile podłechtanej nastolatki.

Chyba jednak bezbłędnie odgadł, co chodzi jej po głowie, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej i puścił do niej oko.

            Teraz Lily była już naprawdę wściekła, nie tylko na bezczelnego Dariusa, ale przede wszystkim na siebie. A zezłościła się jeszcze bardziej, gdy chłopak powiedział:

-Lilian? Twoje myśli… eee… przebijają się przez mur… i pomyślałem, że… może byłabyś zainteresowana  zapędzeniem ich z powrotem, bo nie chciałbym przypadkiem usłyszeć czegoś niepochlebnego, bądź nieprzyzwoitego na swój temat, więc…

Dziewczyna obejrzała się za siebie i zobaczyła, jak w murze pojawiają się setki małych dziur. Przeklęła w myślach Dariusa za to, że ją rozproszył i starała się skupić, by naprawić szkody. Bardzo chciała, żeby chłopak już sobie poszedł.

-Ja już będę się zbierał.- powiedział, a Lilian była pewna, że usłyszał to, co sobie przed chwilą pomyślała.

- Spróbuję cię znaleźć później.- rzuciła mu jeszcze na odchodne.- Amira śpi, więc chyba z nią nie pogadasz.

-To napraw mur i ją obudź, muszę koniecznie ustalić z nią plan działania. Nie będę tu siedział wiecznie, zwłaszcza z Idirem w jednej celi… niedoczekanie!

Lilian chciała się jeszcze go zapytać, kim jest Idir,  ale nie zdążyła, bo po chwili Darius zniknął.

 

***

-Więc… co powiedział ci Darius?- spytała Lily Amirę.

- Wiem już, kto nas tutaj przetrzymuje i dlaczego.

Kobieta zamilkła na dłuższą chwilę.

-No, i…?- ponagliła ją Lilian.

-To też Sen. Darius go widział… Nie wie, jak się nazywa, ale skojarzył mu się z nietoperzem… więc tymczasowo możemy go tak nazywać… On też kiedyś uciekł z zamku, ale dawno temu, jeszcze za panowania dziadka Asomao…
 

Lily coś tu się nie zgadzało.
 

-Jak mógł żyć jeszcze za czasów dziadka Królowej…?

-Sny są nieśmiertelne, Lilian.

-Och.

-Nie wiem dokładnie, co zamierza… Ale Darius z Idirem uważają, że chce przekonać nas, byśmy zbuntowali się przeciwko Asomao…

-A… czy już tego nie zrobiliście, uciekając z zamku?- spytała obcesowo Lily.

-Nie, to nie to samo.- obruszyła się Amira.- Wyruszyliśmy w drogę, bo chcieliśmy załatwić pewne niezamknięte sprawy, które nie dawały nam spokoju i nie pozwalały nam spać po nocach… Ja, na przykład, bardzo chciałam się dowiedzieć, kto poharatał moją twarz wiele lat temu… i zemścić się.  W każdym razie, w żadnym wypadku nie chcieliśmy naszą ucieczką zaburzać porządku Królestwa, czy przeciwstawiać się Asomao…

Zapadła głucha cisza. Lilian nerwowo bawiła się kosmykiem włosów. W końcu odważyła się wypowiedzieć na głos to, o czym obie od dłuższego czasu myślały.

-A… do czego ja mu jestem potrzebna…? Nie mam żadnej mocy, poza wykrywaniem obecności Snów… Nie nadaję się do walki…

Amira milczała przez chwilę, po czym wyszeptała:;

-Wiesz… już sama nazwa „Łapacz Snów” brzmi sugerująco… Żaden Sen nie chciałby być złapany…
 
 

________________________________________________________________________
Uf. No i jest. W sumie całkiem jestem zadowolona z tego rozdziału :) Głównie dzięki Dariusowi.
 

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział VIII

      Lilian obudziła się wczesnym rankiem i od razu poczuła pewną zmianę.  Lekkie mrowienie w prawej dłoni. Sen jest w pobliżu. I zapewne nie chodzi tu o Amirę.

      Odkąd kobieta zgodziła się z nimi podróżować, Lily nie otrzymywała już żadnych sygnałów, płynących z dłoni. Teraz znów je czuła, co mogło oznaczać tylko jedno. Darius musiał być blisko.

       Amira nie opowiadała im wiele o Dariusie. Być może sama zbyt dobrze go nie znała. Powiedziała tylko, że to władczy i zamknięty w sobie człowiek. Zawzięty w walce, uparty, sprytny i niewyobrażalnie wyrachowany. Raczej nie da się łatwo namówić do powrotu.

        Postać Dariusa wydała się Lilian bardzo intrygująca. Już nie mogła się doczekać, aż usłyszy jego historię. Skoro chciał ich zmylić, podsuwając fałszywą drogę, musiał być w pobliżu.

„Niekoniecznie.”- odpowiedziała Amira, gdy Will wysunął taki wniosek podczas ich wczorajszej rozmowy. „Mógł być gdzieś daleko i z czystej złośliwości postanowił was sobie z was zakpić.”     

        Lilian uśmiechnęła się do swojego odbicia w stawie i poszła obudzić pozostałych. I, choć William się ucieszył, Amira raczej niechętnie przyjęła do wiadomości fakt, że to jednak „ziemscy ludzie” mieli rację. Widać było jak na dłoni, że wcale jej się nie spieszy na ponowne spotkanie z Dariusem.

 

Powrót w pobliże lasu i pasma gór Teah, zajął im kilka dni.  Lilian odniosła wrażenie, że Amira stara się celowo opóźnić marsz. Było to dziwne i podejrzane zachowanie, więc Lily postanowiła zachować to spostrzeżenie dla siebie, żeby nie niepokoić Willa. Stale jechali w milczeniu, a głucha, nabrzmiała cisza, której nikt nie miał odwagi przerwać choćby słowem, sprawiała, że wytworzyła się między nimi napięta atmosfera, pełna strachu, podejrzeń i tajemniczości.  Przez to, co Amira powiedziała, lub może raczej przez to, czego nie powiedziała im o Dariusie, jego postać wciąż pozostawała nieznana, a nieznane budzi największy strach.

Tamtej nocy, rozbili obóz w lesie. Byli zbyt zmęczeni, żeby ustalać warty, zapomnieli o tym po tylu nocach spędzonych w gospodach lub choćby w obrębie murów jakiegoś miasta. Rozpalili ognisko, rozsiodłali konie i bez kolacji położyli się spać. Jeszcze nic nas nigdy nie zaskoczyło w nocy.- pomyślała Lilian.- Jak widać, warty nie są niezbędne.  Takie rozumowanie było jednak poważnym błędem. I mieli się o tym przekonać kilka godzin później…

 

 

***

 

            Wiliama obudził szelest w zaroślach. Z początku nie zwrócił na to uwagi, sądząc, że to po prostu jakieś nieszkodliwe zwierzę. Po chwili coś ponownie zaszeleściło, tym razem o wiele bliżej. Chłopak pomyślał, że może trzeba jednak było ustalić warty. Trzeci szelest zdawał się zabrzmieć tuż koło jego ucha.  Coś się czai w tych krzakach.- pomyślał.- Muszę to sprawdzić. W końcu jestem jedynym mężczyzną w tym obozie. Prawdę mówiąc, nie czuł się w tamtym momencie zbyt męsko. Był spocony ze strachu, a po plecach przebiegały mu zimne dreszcze za każdym razem, kiedy pomyślał o stworzeniu, które tylko czyha na jego fałszywy ruch. Nieprzeniknione ciemności wcale nie ułatwiały sprawy. Will przeklinał w myślach ognisko, które zgasło, zamiast ogrzewać ich oraz chronić życiodajnym blaskiem i ciepłem przez całą noc. 

            W końcu zebrał się na odwagę i wymacał nóż, leżący nieopodal jego posłania, postanawiając zbadać teren. Kiedy jego oczy zdążyły się już nieco przyzwyczaić do mroku, ruszył w kierunku, z którego dobiegał niepokojący szelest. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak głupio i ryzykownie postępuje. Z pewnością lepiej by zrobił, budząc Amirę, która rozpaliłaby ogień, płosząc zwierza, lub przynajmniej rzucając trochę światła na całą sprawę. W ciemności wszystko zawsze wydaje się o wiele straszniejsze.

            William z głośnym biciem serca, zaczął przetrząsać krzaki. Był pewien, że coś się w nich ukrywa, najsilniejszy wiatr nie mógłby wywołać takiego szelestu. W końcu, kiedy już zaczął przypuszczać, że nocny gość uciekł, zobaczył zarys małego, trzęsącego się zwierzątka w krzakach borówek. W ciemności nie widział koloru jego sierści, dostrzegł jednak, że stworzenie ma ogromne, wyłupiaste oczy koloru krwi, które zdawały się rozświetlać mrok. Will wzdrygnął się. Nie był to wcale przyjemny widok,  ale zwierz był niegroźny i chłopak odetchnął z ulgą.

-No, zmykaj stąd, mały.- szepnął.

Po chwili stworzonko zagłębiło się w gęstwinę roślin i William stracił je z oczu.

Niepotrzebnie wstawałem.- pomyślał, trochę zły, że tak się wystraszył głupiego zwierzaka.

            Nagle usłyszał głośny trzask, dobiegający z ich obozu. Chłopak zamarł z przerażenia, zaciskając dłonie w pięści. Huk powtórzył się, tym razem był jednak o wiele głośniejszy. Will nie miał pojęcia, co może wydawać taki dźwięk, nie wróżyło to jednak niczego dobrego. Miał ochotę pobiec do obozu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, coś go jednak powstrzymało. Zamiast tego, ukrył się w krzakach i wytężył wzrok, starając się cokolwiek dojrzeć. Nie oddalił się zbytnio od obozowiska, ale ciemność znacznie ograniczała jego pole widzenia.

            Po dłuższym czasie bezsensownego wypatrywania i dłużącej się ciszy, podczas której Will zaczął już przypuszczać, że coś mu się uroiło,  ktoś w obozie rozpalił ognisko. I wtedy William zobaczył wszystko. W pierwszej chwili pomyślał, że któraś z jego towarzyszek się obudziła, po chwili jednak dostrzegł, że choć Lilian i Amira siedzą przy ogniu, obie mają związane ręce, a Amira  miała dodatkowo ciemną chustkę na oczach.

            Ten widok zupełnie zbił go z tropu. Musiało minąć kilka sekund, zanim dotarła do niego straszna prawda. Ktoś jeszcze jest w obozie.

            Tym „kimś” okazały się trzy zakapturzone, ciemne postacie. Miały na sobie czarne płaszcze, jakby chciały się wtopić w otaczającą je noc. Wyglądały niezwykle podejrzanie, kiedy tak krążyły wokół ogniska, schylając się po różne przedmioty, których Will nie rozpoznawał z daleka. Chłopaka  najbardziej zdziwił fakt, że żadna z istot nie miała cienia. Przypuszczał, że spotkali bandę jakichś rozbójników lub opryszków, bo postacie z zapałem przetrząsały ich rzeczy, jakby w poszukiwaniu czegoś cennego.

            Will właśnie zbierał się na odwagę, żeby przerwać tę wątpliwie miłą nocną wizytę, kiedy coś boleśnie wpiło mu się w kostkę. Z największym trudem stłumił krzyk. Poczuł piekący, ostry ból, a kiedy dotknął ręką bolącego miejsca, z niemiłym uściskiem w żołądku odkrył, że jego ręka jest cała we krwi. Zrobiło mu się niedobrze, ale nie chciał stracić z oczu złodziei. Był prawie pewny, że nie zrobią krzywdy Lilian i Amirze, chociaż, z drugiej strony, nie posiadali niczego cennego, więc mógł oczekiwać, że w jakiś sposób się zemszczą na jego towarzyszkach.

            Dość tego!- pomyślał stanowczo i zaczął przedzierać się przez gęstwinę, torując sobie drogę nożem. Wiedział, że sam nie da rady trzem dorosłym mężczyznom (o ile nieznajomi nimi byli), ale nie mógł stać bezczynnie z założonymi rękami.

            Nagle coś go ugryzło w drugą kostkę. Zaskoczony William stracił równowagę  i byłby upadł, gdyby się w porę nie chwycił sie pnia jednego z drzew. Ból w nogach obezwładniał go tak bardzo, że musiał usiąść. Na chwilę zapomniał o tym, co się dzieje w obozie. W tym momencie miał tylko jeden cel- za wszelką cenę uśmierzyć ból. Pociemniało mu w oczach. Wiedział, że powinien stąd jak najszybciej uciec, by „to coś”, czymkolwiek było, nie zaatakowało go ponownie, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Nagle przypomniał sobie o dziwnym zwierzątku, które narobiło takiego szelestu w krzakach… czyżby to ono go ugryzło?

            Will już prawie całkiem odpłynął. Czuł, że wszystko jest mu już obojętne, mógłby nawet umrzeć, z wielką chęcią by na to przystał, jeśli wtedy przestałoby go boleć. Kiedy tak leżał, otępiały i na wpół przytomny, zobaczył nad swoją głową pięć postaci, gładko sunących po ciemnym niebie. Trzy z nich były ubrane na czarno, prawie zlewały się z nocą, leciały na przedzie, jak ptaki w kluczu. Ciągnęły za sobą dwie mniejsze, jaśniejsze postacie, które wyraźnie się opierały.

            Potem William zamknął oczy, by choć na chwilę odpłynąć w głębię snu,  w którym nie pamięta się o kłopotach i bólu. Nie pamięta się nawet swojego imienia.

 

***

            Natrętny promień słońca zaświecił Willowi prosto w oczy. Zanim jednak chłopak zdążył je otworzyć, poczuł ostry ból w okolicach kostek. Zdezorientowany, rozejrzał się wkoło i z przerażeniem uświadomił sobie, że nie wie, gdzie jest.

            Znajdował się na małej polanie w lesie. Obok miło szemrał strumyk, a liście w koronach drzew szeleściły tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Ale coś się stało. Will po chwili przypomniał sobie wszystko, co zdarzyło się w nocy. Zerknął na swoje nogi. Rany na kostkach nadal piekły go niemiłosiernie, zauważył jednak że owinięte są dużymi, niebieskawymi liśćmi. Najwyraźniej ktoś je opatrzył.

            William był zbyt zmęczony, by uznać to za coś niepokojącego i po prostu ponownie zasnął.

            Obudził się na tej samej polanie. Był pewien, że jest w tym samym miejscu, coś jednak się zmieniło. Po chwili zobaczył, co. Barwy. Słońce chyliło się już ku zachodowi, sunąc po niebie wielkie i soczysto pomarańczowe, ciągnąc za sobą smugę czerwieni. Łąka stała się teraz istnym teatrem cieni, ciemnych zakamarków i plam w pięknych kolorach zachodzącego słońca.

            Nie miał jednak zbyt wiele czasu, by podziwiać ten niesamowity widok, gdyż dostrzegł, że ktoś się zbliża. Po chwili na polanę wkroczył niski mężczyzna w średnim wieku z łysiejącą rudawą czupryną i gęstymi, płomiennorudymi wąsami. Gdyby nie zaistniała sytuacja, Will pomyślałby, że nieznajomy wygląda całkiem zabawnie. Na głowie pozostało mu już niewiele włosów, tak jakby wszystkie w jakiś tajemniczy sposób przeniosły się w miejsce nad jego górną wargą.

            Mężczyzna podszedł do miejsca, w którym leżał William i bez słowa zabrał się za rozpalanie ogniska. Miał zręczne palce, choć wcale na to nie wyglądały. Już po chwili ze stosiku suchych patyków, buchnęły pierwsze płomienie.

            Po tym niezwykłym pokazie umiejętności, człowiek posłał Willowi niepewny uśmiech i bezceremonialnie schylił się, by obejrzeć jego rany.

-O, nie jest tak źle jak z początku myślałem.- mruknął pod nosem.- Na szczęście chyba nie wgryzłem się zbyt głęboko.

            Chłopak uznał, że albo się przesłyszał, albo nieznajomy to szaleniec. Mówi tak, jakby to on zadał mi te rany… W ogóle kim on jest…?! – rozmyślał William. Wiedział, że coś jest nie tak, nie był jednak w stanie skupić się na tyle, by określić, co. Chciał zadać kilka pytań mężczyźnie, ale nie zdążył… bo zasnął.
____________________________________________________________________
Hej. Długo mnie nie było... Miałam już właściwie gotowy rozdział, ale jakoś nie miałam czasu, żeby go opublikować. Wena, na szczęście wróciła, więc nie jest źle :P To w sumie pierwszy rozdział pisany nie tylko z perspektywy Lilian... Od teraz takich rozdziałów będzie więcej :) Właśnie pracuję nad następym. Pojawi się w nim nowy bohater i... nie, nie powiem już ani słowa!