poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział VIII

      Lilian obudziła się wczesnym rankiem i od razu poczuła pewną zmianę.  Lekkie mrowienie w prawej dłoni. Sen jest w pobliżu. I zapewne nie chodzi tu o Amirę.

      Odkąd kobieta zgodziła się z nimi podróżować, Lily nie otrzymywała już żadnych sygnałów, płynących z dłoni. Teraz znów je czuła, co mogło oznaczać tylko jedno. Darius musiał być blisko.

       Amira nie opowiadała im wiele o Dariusie. Być może sama zbyt dobrze go nie znała. Powiedziała tylko, że to władczy i zamknięty w sobie człowiek. Zawzięty w walce, uparty, sprytny i niewyobrażalnie wyrachowany. Raczej nie da się łatwo namówić do powrotu.

        Postać Dariusa wydała się Lilian bardzo intrygująca. Już nie mogła się doczekać, aż usłyszy jego historię. Skoro chciał ich zmylić, podsuwając fałszywą drogę, musiał być w pobliżu.

„Niekoniecznie.”- odpowiedziała Amira, gdy Will wysunął taki wniosek podczas ich wczorajszej rozmowy. „Mógł być gdzieś daleko i z czystej złośliwości postanowił was sobie z was zakpić.”     

        Lilian uśmiechnęła się do swojego odbicia w stawie i poszła obudzić pozostałych. I, choć William się ucieszył, Amira raczej niechętnie przyjęła do wiadomości fakt, że to jednak „ziemscy ludzie” mieli rację. Widać było jak na dłoni, że wcale jej się nie spieszy na ponowne spotkanie z Dariusem.

 

Powrót w pobliże lasu i pasma gór Teah, zajął im kilka dni.  Lilian odniosła wrażenie, że Amira stara się celowo opóźnić marsz. Było to dziwne i podejrzane zachowanie, więc Lily postanowiła zachować to spostrzeżenie dla siebie, żeby nie niepokoić Willa. Stale jechali w milczeniu, a głucha, nabrzmiała cisza, której nikt nie miał odwagi przerwać choćby słowem, sprawiała, że wytworzyła się między nimi napięta atmosfera, pełna strachu, podejrzeń i tajemniczości.  Przez to, co Amira powiedziała, lub może raczej przez to, czego nie powiedziała im o Dariusie, jego postać wciąż pozostawała nieznana, a nieznane budzi największy strach.

Tamtej nocy, rozbili obóz w lesie. Byli zbyt zmęczeni, żeby ustalać warty, zapomnieli o tym po tylu nocach spędzonych w gospodach lub choćby w obrębie murów jakiegoś miasta. Rozpalili ognisko, rozsiodłali konie i bez kolacji położyli się spać. Jeszcze nic nas nigdy nie zaskoczyło w nocy.- pomyślała Lilian.- Jak widać, warty nie są niezbędne.  Takie rozumowanie było jednak poważnym błędem. I mieli się o tym przekonać kilka godzin później…

 

 

***

 

            Wiliama obudził szelest w zaroślach. Z początku nie zwrócił na to uwagi, sądząc, że to po prostu jakieś nieszkodliwe zwierzę. Po chwili coś ponownie zaszeleściło, tym razem o wiele bliżej. Chłopak pomyślał, że może trzeba jednak było ustalić warty. Trzeci szelest zdawał się zabrzmieć tuż koło jego ucha.  Coś się czai w tych krzakach.- pomyślał.- Muszę to sprawdzić. W końcu jestem jedynym mężczyzną w tym obozie. Prawdę mówiąc, nie czuł się w tamtym momencie zbyt męsko. Był spocony ze strachu, a po plecach przebiegały mu zimne dreszcze za każdym razem, kiedy pomyślał o stworzeniu, które tylko czyha na jego fałszywy ruch. Nieprzeniknione ciemności wcale nie ułatwiały sprawy. Will przeklinał w myślach ognisko, które zgasło, zamiast ogrzewać ich oraz chronić życiodajnym blaskiem i ciepłem przez całą noc. 

            W końcu zebrał się na odwagę i wymacał nóż, leżący nieopodal jego posłania, postanawiając zbadać teren. Kiedy jego oczy zdążyły się już nieco przyzwyczaić do mroku, ruszył w kierunku, z którego dobiegał niepokojący szelest. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak głupio i ryzykownie postępuje. Z pewnością lepiej by zrobił, budząc Amirę, która rozpaliłaby ogień, płosząc zwierza, lub przynajmniej rzucając trochę światła na całą sprawę. W ciemności wszystko zawsze wydaje się o wiele straszniejsze.

            William z głośnym biciem serca, zaczął przetrząsać krzaki. Był pewien, że coś się w nich ukrywa, najsilniejszy wiatr nie mógłby wywołać takiego szelestu. W końcu, kiedy już zaczął przypuszczać, że nocny gość uciekł, zobaczył zarys małego, trzęsącego się zwierzątka w krzakach borówek. W ciemności nie widział koloru jego sierści, dostrzegł jednak, że stworzenie ma ogromne, wyłupiaste oczy koloru krwi, które zdawały się rozświetlać mrok. Will wzdrygnął się. Nie był to wcale przyjemny widok,  ale zwierz był niegroźny i chłopak odetchnął z ulgą.

-No, zmykaj stąd, mały.- szepnął.

Po chwili stworzonko zagłębiło się w gęstwinę roślin i William stracił je z oczu.

Niepotrzebnie wstawałem.- pomyślał, trochę zły, że tak się wystraszył głupiego zwierzaka.

            Nagle usłyszał głośny trzask, dobiegający z ich obozu. Chłopak zamarł z przerażenia, zaciskając dłonie w pięści. Huk powtórzył się, tym razem był jednak o wiele głośniejszy. Will nie miał pojęcia, co może wydawać taki dźwięk, nie wróżyło to jednak niczego dobrego. Miał ochotę pobiec do obozu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, coś go jednak powstrzymało. Zamiast tego, ukrył się w krzakach i wytężył wzrok, starając się cokolwiek dojrzeć. Nie oddalił się zbytnio od obozowiska, ale ciemność znacznie ograniczała jego pole widzenia.

            Po dłuższym czasie bezsensownego wypatrywania i dłużącej się ciszy, podczas której Will zaczął już przypuszczać, że coś mu się uroiło,  ktoś w obozie rozpalił ognisko. I wtedy William zobaczył wszystko. W pierwszej chwili pomyślał, że któraś z jego towarzyszek się obudziła, po chwili jednak dostrzegł, że choć Lilian i Amira siedzą przy ogniu, obie mają związane ręce, a Amira  miała dodatkowo ciemną chustkę na oczach.

            Ten widok zupełnie zbił go z tropu. Musiało minąć kilka sekund, zanim dotarła do niego straszna prawda. Ktoś jeszcze jest w obozie.

            Tym „kimś” okazały się trzy zakapturzone, ciemne postacie. Miały na sobie czarne płaszcze, jakby chciały się wtopić w otaczającą je noc. Wyglądały niezwykle podejrzanie, kiedy tak krążyły wokół ogniska, schylając się po różne przedmioty, których Will nie rozpoznawał z daleka. Chłopaka  najbardziej zdziwił fakt, że żadna z istot nie miała cienia. Przypuszczał, że spotkali bandę jakichś rozbójników lub opryszków, bo postacie z zapałem przetrząsały ich rzeczy, jakby w poszukiwaniu czegoś cennego.

            Will właśnie zbierał się na odwagę, żeby przerwać tę wątpliwie miłą nocną wizytę, kiedy coś boleśnie wpiło mu się w kostkę. Z największym trudem stłumił krzyk. Poczuł piekący, ostry ból, a kiedy dotknął ręką bolącego miejsca, z niemiłym uściskiem w żołądku odkrył, że jego ręka jest cała we krwi. Zrobiło mu się niedobrze, ale nie chciał stracić z oczu złodziei. Był prawie pewny, że nie zrobią krzywdy Lilian i Amirze, chociaż, z drugiej strony, nie posiadali niczego cennego, więc mógł oczekiwać, że w jakiś sposób się zemszczą na jego towarzyszkach.

            Dość tego!- pomyślał stanowczo i zaczął przedzierać się przez gęstwinę, torując sobie drogę nożem. Wiedział, że sam nie da rady trzem dorosłym mężczyznom (o ile nieznajomi nimi byli), ale nie mógł stać bezczynnie z założonymi rękami.

            Nagle coś go ugryzło w drugą kostkę. Zaskoczony William stracił równowagę  i byłby upadł, gdyby się w porę nie chwycił sie pnia jednego z drzew. Ból w nogach obezwładniał go tak bardzo, że musiał usiąść. Na chwilę zapomniał o tym, co się dzieje w obozie. W tym momencie miał tylko jeden cel- za wszelką cenę uśmierzyć ból. Pociemniało mu w oczach. Wiedział, że powinien stąd jak najszybciej uciec, by „to coś”, czymkolwiek było, nie zaatakowało go ponownie, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Nagle przypomniał sobie o dziwnym zwierzątku, które narobiło takiego szelestu w krzakach… czyżby to ono go ugryzło?

            Will już prawie całkiem odpłynął. Czuł, że wszystko jest mu już obojętne, mógłby nawet umrzeć, z wielką chęcią by na to przystał, jeśli wtedy przestałoby go boleć. Kiedy tak leżał, otępiały i na wpół przytomny, zobaczył nad swoją głową pięć postaci, gładko sunących po ciemnym niebie. Trzy z nich były ubrane na czarno, prawie zlewały się z nocą, leciały na przedzie, jak ptaki w kluczu. Ciągnęły za sobą dwie mniejsze, jaśniejsze postacie, które wyraźnie się opierały.

            Potem William zamknął oczy, by choć na chwilę odpłynąć w głębię snu,  w którym nie pamięta się o kłopotach i bólu. Nie pamięta się nawet swojego imienia.

 

***

            Natrętny promień słońca zaświecił Willowi prosto w oczy. Zanim jednak chłopak zdążył je otworzyć, poczuł ostry ból w okolicach kostek. Zdezorientowany, rozejrzał się wkoło i z przerażeniem uświadomił sobie, że nie wie, gdzie jest.

            Znajdował się na małej polanie w lesie. Obok miło szemrał strumyk, a liście w koronach drzew szeleściły tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Ale coś się stało. Will po chwili przypomniał sobie wszystko, co zdarzyło się w nocy. Zerknął na swoje nogi. Rany na kostkach nadal piekły go niemiłosiernie, zauważył jednak że owinięte są dużymi, niebieskawymi liśćmi. Najwyraźniej ktoś je opatrzył.

            William był zbyt zmęczony, by uznać to za coś niepokojącego i po prostu ponownie zasnął.

            Obudził się na tej samej polanie. Był pewien, że jest w tym samym miejscu, coś jednak się zmieniło. Po chwili zobaczył, co. Barwy. Słońce chyliło się już ku zachodowi, sunąc po niebie wielkie i soczysto pomarańczowe, ciągnąc za sobą smugę czerwieni. Łąka stała się teraz istnym teatrem cieni, ciemnych zakamarków i plam w pięknych kolorach zachodzącego słońca.

            Nie miał jednak zbyt wiele czasu, by podziwiać ten niesamowity widok, gdyż dostrzegł, że ktoś się zbliża. Po chwili na polanę wkroczył niski mężczyzna w średnim wieku z łysiejącą rudawą czupryną i gęstymi, płomiennorudymi wąsami. Gdyby nie zaistniała sytuacja, Will pomyślałby, że nieznajomy wygląda całkiem zabawnie. Na głowie pozostało mu już niewiele włosów, tak jakby wszystkie w jakiś tajemniczy sposób przeniosły się w miejsce nad jego górną wargą.

            Mężczyzna podszedł do miejsca, w którym leżał William i bez słowa zabrał się za rozpalanie ogniska. Miał zręczne palce, choć wcale na to nie wyglądały. Już po chwili ze stosiku suchych patyków, buchnęły pierwsze płomienie.

            Po tym niezwykłym pokazie umiejętności, człowiek posłał Willowi niepewny uśmiech i bezceremonialnie schylił się, by obejrzeć jego rany.

-O, nie jest tak źle jak z początku myślałem.- mruknął pod nosem.- Na szczęście chyba nie wgryzłem się zbyt głęboko.

            Chłopak uznał, że albo się przesłyszał, albo nieznajomy to szaleniec. Mówi tak, jakby to on zadał mi te rany… W ogóle kim on jest…?! – rozmyślał William. Wiedział, że coś jest nie tak, nie był jednak w stanie skupić się na tyle, by określić, co. Chciał zadać kilka pytań mężczyźnie, ale nie zdążył… bo zasnął.
____________________________________________________________________
Hej. Długo mnie nie było... Miałam już właściwie gotowy rozdział, ale jakoś nie miałam czasu, żeby go opublikować. Wena, na szczęście wróciła, więc nie jest źle :P To w sumie pierwszy rozdział pisany nie tylko z perspektywy Lilian... Od teraz takich rozdziałów będzie więcej :) Właśnie pracuję nad następym. Pojawi się w nim nowy bohater i... nie, nie powiem już ani słowa!

 

3 komentarze:

  1. Ojoj, zaczyna się robić groźnie...
    Wydaje mi się, że ten facet-wiewiórka (który skojarzył mi się z mnóstwem postaci, wyliczać nie będę :P) specjalnie ugryzł Willa, żeby ten nie pobiegł za Lily i nie dał się złapać, o. A co to za gościu, to ja pojęcia nie mam.

    W każdym razie czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, masz totalną rację w sprawie tego faceta... Sama jeszcze do końca nie wiem, kim on będzie... XD Właśnie próuję to ustalić :) W następnym rozdziale, niestety nie ma o nim mowy, gdyż pisany jest on z perspektywy Lilian :) Własnie go publikuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, właśnie tak weszłam i się zdziwiłam, że jest coś nowego :D
      A u mnie, swoją drogą, też jest nowy rozdział :)

      Usuń