Odkąd
kobieta zgodziła się z nimi podróżować, Lily nie otrzymywała już żadnych sygnałów,
płynących z dłoni. Teraz znów je czuła, co mogło oznaczać tylko jedno. Darius
musiał być blisko.
Amira
nie opowiadała im wiele o Dariusie. Być może sama zbyt dobrze go nie znała.
Powiedziała tylko, że to władczy i zamknięty w sobie człowiek. Zawzięty w
walce, uparty, sprytny i niewyobrażalnie wyrachowany. Raczej nie da się łatwo
namówić do powrotu.
Postać
Dariusa wydała się Lilian bardzo intrygująca. Już nie mogła się doczekać, aż
usłyszy jego historię. Skoro chciał ich zmylić, podsuwając fałszywą drogę,
musiał być w pobliżu.
„Niekoniecznie.”- odpowiedziała Amira, gdy Will
wysunął taki wniosek podczas ich wczorajszej rozmowy. „Mógł być gdzieś daleko i
z czystej złośliwości postanowił was sobie z was zakpić.”
Lilian
uśmiechnęła się do swojego odbicia w stawie i poszła obudzić pozostałych. I,
choć William się ucieszył, Amira raczej niechętnie przyjęła do wiadomości fakt,
że to jednak „ziemscy ludzie” mieli rację. Widać było jak na dłoni, że wcale
jej się nie spieszy na ponowne spotkanie z Dariusem.
Powrót w pobliże lasu i
pasma gór Teah, zajął im kilka dni.
Lilian odniosła wrażenie, że Amira stara się celowo opóźnić marsz. Było
to dziwne i podejrzane zachowanie, więc Lily postanowiła zachować to
spostrzeżenie dla siebie, żeby nie niepokoić Willa. Stale jechali w milczeniu,
a głucha, nabrzmiała cisza, której nikt nie miał odwagi przerwać choćby słowem,
sprawiała, że wytworzyła się między nimi napięta atmosfera, pełna strachu,
podejrzeń i tajemniczości. Przez to, co
Amira powiedziała, lub może raczej przez to, czego nie powiedziała im o
Dariusie, jego postać wciąż pozostawała nieznana, a nieznane budzi największy
strach.
Tamtej nocy, rozbili
obóz w lesie. Byli zbyt zmęczeni, żeby ustalać warty, zapomnieli o tym po tylu
nocach spędzonych w gospodach lub choćby w obrębie murów jakiegoś miasta.
Rozpalili ognisko, rozsiodłali konie i bez kolacji położyli się spać. Jeszcze nic nas nigdy nie zaskoczyło w nocy.-
pomyślała Lilian.- Jak widać, warty nie
są niezbędne. Takie rozumowanie było
jednak poważnym błędem. I mieli się o tym przekonać kilka godzin później…
***
Wiliama obudził szelest w zaroślach. Z początku nie
zwrócił na to uwagi, sądząc, że to po prostu jakieś nieszkodliwe zwierzę. Po
chwili coś ponownie zaszeleściło, tym razem o wiele bliżej. Chłopak pomyślał,
że może trzeba jednak było ustalić warty. Trzeci szelest zdawał się zabrzmieć
tuż koło jego ucha. Coś się czai w tych krzakach.- pomyślał.- Muszę to sprawdzić. W końcu jestem jedynym mężczyzną w tym obozie. Prawdę
mówiąc, nie czuł się w tamtym momencie zbyt męsko. Był spocony ze strachu, a po
plecach przebiegały mu zimne dreszcze za każdym razem, kiedy pomyślał o
stworzeniu, które tylko czyha na jego fałszywy ruch. Nieprzeniknione ciemności
wcale nie ułatwiały sprawy. Will przeklinał w myślach ognisko, które zgasło,
zamiast ogrzewać ich oraz chronić życiodajnym blaskiem i ciepłem przez całą
noc.
W końcu zebrał się na odwagę i wymacał nóż, leżący
nieopodal jego posłania, postanawiając zbadać teren. Kiedy jego oczy zdążyły
się już nieco przyzwyczaić do mroku, ruszył w kierunku, z którego dobiegał
niepokojący szelest. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak głupio i ryzykownie
postępuje. Z pewnością lepiej by zrobił, budząc Amirę, która rozpaliłaby ogień,
płosząc zwierza, lub przynajmniej rzucając trochę światła na całą sprawę. W
ciemności wszystko zawsze wydaje się o wiele straszniejsze.
William z głośnym biciem serca, zaczął przetrząsać
krzaki. Był pewien, że coś się w nich ukrywa, najsilniejszy wiatr nie mógłby
wywołać takiego szelestu. W końcu, kiedy już zaczął przypuszczać, że nocny gość
uciekł, zobaczył zarys małego, trzęsącego się zwierzątka w krzakach borówek. W
ciemności nie widział koloru jego sierści, dostrzegł jednak, że stworzenie ma
ogromne, wyłupiaste oczy koloru krwi, które zdawały się rozświetlać mrok. Will
wzdrygnął się. Nie był to wcale przyjemny widok, ale zwierz był niegroźny i chłopak odetchnął z
ulgą.
-No, zmykaj stąd, mały.- szepnął.
Po chwili stworzonko zagłębiło się w gęstwinę roślin
i William stracił je z oczu.
Niepotrzebnie
wstawałem.- pomyślał, trochę zły, że tak się wystraszył
głupiego zwierzaka.
Nagle
usłyszał głośny trzask, dobiegający z ich obozu. Chłopak zamarł z przerażenia,
zaciskając dłonie w pięści. Huk powtórzył się, tym razem był jednak o wiele
głośniejszy. Will nie miał pojęcia, co może wydawać taki dźwięk, nie wróżyło to
jednak niczego dobrego. Miał ochotę pobiec do obozu i sprawdzić, czy wszystko
jest w porządku, coś go jednak powstrzymało. Zamiast tego, ukrył się w krzakach
i wytężył wzrok, starając się cokolwiek dojrzeć. Nie oddalił się zbytnio od
obozowiska, ale ciemność znacznie ograniczała jego pole widzenia.
Po
dłuższym czasie bezsensownego wypatrywania i dłużącej się ciszy, podczas której
Will zaczął już przypuszczać, że coś mu się uroiło, ktoś w obozie rozpalił ognisko. I wtedy
William zobaczył wszystko. W pierwszej chwili pomyślał, że któraś z jego
towarzyszek się obudziła, po chwili jednak dostrzegł, że choć Lilian i Amira
siedzą przy ogniu, obie mają związane ręce, a Amira miała dodatkowo ciemną chustkę na oczach.
Ten
widok zupełnie zbił go z tropu. Musiało minąć kilka sekund, zanim dotarła do
niego straszna prawda. Ktoś jeszcze jest
w obozie.
Tym
„kimś” okazały się trzy zakapturzone, ciemne postacie. Miały na sobie czarne
płaszcze, jakby chciały się wtopić w otaczającą je noc. Wyglądały niezwykle
podejrzanie, kiedy tak krążyły wokół ogniska, schylając się po różne
przedmioty, których Will nie rozpoznawał z daleka. Chłopaka najbardziej zdziwił fakt, że żadna z istot
nie miała cienia. Przypuszczał, że spotkali bandę jakichś rozbójników lub
opryszków, bo postacie z zapałem przetrząsały ich rzeczy, jakby w poszukiwaniu
czegoś cennego.
Will
właśnie zbierał się na odwagę, żeby przerwać tę wątpliwie miłą nocną wizytę,
kiedy coś boleśnie wpiło mu się w kostkę. Z największym trudem stłumił krzyk.
Poczuł piekący, ostry ból, a kiedy dotknął ręką bolącego miejsca, z niemiłym
uściskiem w żołądku odkrył, że jego ręka jest cała we krwi. Zrobiło mu się
niedobrze, ale nie chciał stracić z oczu złodziei. Był prawie pewny, że nie
zrobią krzywdy Lilian i Amirze, chociaż, z drugiej strony, nie posiadali
niczego cennego, więc mógł oczekiwać, że w jakiś sposób się zemszczą na jego
towarzyszkach.
Dość tego!- pomyślał stanowczo i zaczął
przedzierać się przez gęstwinę, torując sobie drogę nożem. Wiedział, że sam nie
da rady trzem dorosłym mężczyznom (o ile nieznajomi nimi byli), ale nie mógł
stać bezczynnie z założonymi rękami.
Nagle
coś go ugryzło w drugą kostkę. Zaskoczony William stracił równowagę i byłby upadł, gdyby się w porę nie chwycił
sie pnia jednego z drzew. Ból w nogach obezwładniał go tak bardzo, że musiał
usiąść. Na chwilę zapomniał o tym, co się dzieje w obozie. W tym momencie miał
tylko jeden cel- za wszelką cenę uśmierzyć ból. Pociemniało mu w oczach.
Wiedział, że powinien stąd jak najszybciej uciec, by „to coś”, czymkolwiek było,
nie zaatakowało go ponownie, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Nagle
przypomniał sobie o dziwnym zwierzątku, które narobiło takiego szelestu w
krzakach… czyżby to ono go ugryzło?
Will
już prawie całkiem odpłynął. Czuł, że wszystko jest mu już obojętne, mógłby
nawet umrzeć, z wielką chęcią by na to przystał, jeśli wtedy przestałoby go
boleć. Kiedy tak leżał, otępiały i na wpół przytomny, zobaczył nad swoją głową
pięć postaci, gładko sunących po ciemnym niebie. Trzy z nich były ubrane na
czarno, prawie zlewały się z nocą, leciały na przedzie, jak ptaki w kluczu.
Ciągnęły za sobą dwie mniejsze, jaśniejsze postacie, które wyraźnie się
opierały.
Potem
William zamknął oczy, by choć na chwilę odpłynąć w głębię snu, w którym nie pamięta się o kłopotach i bólu.
Nie pamięta się nawet swojego imienia.
***
Natrętny
promień słońca zaświecił Willowi prosto w oczy. Zanim jednak chłopak zdążył je
otworzyć, poczuł ostry ból w okolicach kostek. Zdezorientowany, rozejrzał się
wkoło i z przerażeniem uświadomił sobie, że nie wie, gdzie jest.
Znajdował
się na małej polanie w lesie. Obok miło szemrał strumyk, a liście w koronach
drzew szeleściły tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Ale coś się stało.
Will po chwili przypomniał sobie wszystko, co zdarzyło się w nocy. Zerknął na
swoje nogi. Rany na kostkach nadal piekły go niemiłosiernie, zauważył jednak że
owinięte są dużymi, niebieskawymi liśćmi. Najwyraźniej ktoś je opatrzył.
William
był zbyt zmęczony, by uznać to za coś niepokojącego i po prostu ponownie
zasnął.
Obudził
się na tej samej polanie. Był pewien, że jest w tym samym miejscu, coś jednak
się zmieniło. Po chwili zobaczył, co. Barwy. Słońce chyliło się już ku
zachodowi, sunąc po niebie wielkie i soczysto pomarańczowe, ciągnąc za sobą
smugę czerwieni. Łąka stała się teraz istnym teatrem cieni, ciemnych zakamarków
i plam w pięknych kolorach zachodzącego słońca.
Nie
miał jednak zbyt wiele czasu, by podziwiać ten niesamowity widok, gdyż
dostrzegł, że ktoś się zbliża. Po chwili na polanę wkroczył niski mężczyzna w
średnim wieku z łysiejącą rudawą czupryną i gęstymi, płomiennorudymi wąsami.
Gdyby nie zaistniała sytuacja, Will pomyślałby, że nieznajomy wygląda całkiem
zabawnie. Na głowie pozostało mu już niewiele włosów, tak jakby wszystkie w
jakiś tajemniczy sposób przeniosły się w miejsce nad jego górną wargą.
Mężczyzna
podszedł do miejsca, w którym leżał William i bez słowa zabrał się za
rozpalanie ogniska. Miał zręczne palce, choć wcale na to nie wyglądały. Już po
chwili ze stosiku suchych patyków, buchnęły pierwsze płomienie.
Po
tym niezwykłym pokazie umiejętności, człowiek posłał Willowi niepewny uśmiech i
bezceremonialnie schylił się, by obejrzeć jego rany.
-O, nie jest tak źle jak z początku myślałem.-
mruknął pod nosem.- Na szczęście chyba nie wgryzłem się zbyt głęboko.
Chłopak
uznał, że albo się przesłyszał, albo nieznajomy to szaleniec. Mówi tak, jakby to on zadał mi te rany… W
ogóle kim on jest…?! – rozmyślał William. Wiedział, że coś jest nie tak,
nie był jednak w stanie skupić się na tyle, by określić, co. Chciał zadać kilka
pytań mężczyźnie, ale nie zdążył… bo zasnął.
____________________________________________________________________
Hej. Długo mnie nie było... Miałam już właściwie gotowy rozdział, ale jakoś nie miałam czasu, żeby go opublikować. Wena, na szczęście wróciła, więc nie jest źle :P To w sumie pierwszy rozdział pisany nie tylko z perspektywy Lilian... Od teraz takich rozdziałów będzie więcej :) Właśnie pracuję nad następym. Pojawi się w nim nowy bohater i... nie, nie powiem już ani słowa!
Ojoj, zaczyna się robić groźnie...
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ten facet-wiewiórka (który skojarzył mi się z mnóstwem postaci, wyliczać nie będę :P) specjalnie ugryzł Willa, żeby ten nie pobiegł za Lily i nie dał się złapać, o. A co to za gościu, to ja pojęcia nie mam.
W każdym razie czekam na następny :)
Tak, masz totalną rację w sprawie tego faceta... Sama jeszcze do końca nie wiem, kim on będzie... XD Właśnie próuję to ustalić :) W następnym rozdziale, niestety nie ma o nim mowy, gdyż pisany jest on z perspektywy Lilian :) Własnie go publikuję :)
OdpowiedzUsuńO, właśnie tak weszłam i się zdziwiłam, że jest coś nowego :D
UsuńA u mnie, swoją drogą, też jest nowy rozdział :)