-To wszystko moja wina.- westchnęła.- Przeze mnie
zboczyliśmy z trasy i straciliśmy cały dzień. A pewnie byliśmy bardzo bliscy
znalezienia Snów!
William chciał coś powiedzieć, już otwierał usta,
gdy nagle coś usłyszeli. Cichy szelest, wibrujący i narastający z każdą minutą.
W pierwszej chwili Lilian pomyślała, że to owa dziwna, podzwaniająca mowa
wróżek, które spotkali w pierwszym dniu wędrówki. Potem jednak uświadomiła
sobie, że dźwięk dobiega wprost z… dna przepaści. Poczuła nagłe zawroty głowy,
instynkt podpowiadał jej, żeby uciekać jak najdalej od tego złowrogiego
odgłosu.
-Hej, Lily! Chodź, zobacz! Tam się coś świeci!-
zawołał William.
Dziewczyna odwróciła się i ze zgrozą popatrzyła na
przyjaciela, stojącego na samym skraju przepaści i pochylającego się, żeby
lepiej widzieć jej dno. Wyglądał tak, jakby miał za chwilę runąć w dół i w
pierwszym odruchu Lilian chciała do niego podbiec i siłą go stamtąd odciągnąć. Cień
zdrowego rozsądku, jaki jej jeszcze pozostał, podpowiadał , żeby tego nie
robić, bo szamotanina nad samym skrajem przepaści jest głupia i niebezpieczna.
-Chodźmy stąd.- powiedziała zmienionym głosem.
Zanim jednak zdążyli cokolwiek zrobić, z dna
przepaści coś się wyłoniło. Dźwięk wciąż narastał, stał się już nieprzyjemny
dla ucha. Stwór, którego ujrzeli był ogromny, wściekle machał łbem, z którego
sypały się kurz, ziemia i kamienie oraz maczugą, dwa razy większą od dzieci.
Ale nie to przeraziło Lilian najbardziej. Oczy potwora jaśniały intensywną
czerwienią i aż kipiały od czystej nienawiści. Po chwili stwór obrócił się
kilka razy wokół własnej osi i w ułamku sekundy stanął w płomieniach. Ogień
jednak nie niszczył jego dziwnego, falująco- rozmywającego się ciała- wręcz
przeciwnie- zdawał się dodawać mu energii. Potem wszystko potoczyło się bardzo
szybko. Potwór zamachnął się maczugą na osłupiałego Willa, który nie był nawet
w stanie rzucić się do ucieczki- stał jak zamurowany, wlepiając przerażone
spojrzenie w kreaturę, która tak nagle wyłoniła się z przepaści. Lilian szybko
naciągnęła strzałę na cięciwę łuku i strzeliła, celując prosto w lewe ślepie
stwora. Chybiła o kilka centymetrów,
potwór wykonał gwałtowny unik i strzała wpadła do przepaści, z głuchym łoskotem
uderzając jej dno. Przerażona dziewczyna posłała w jego kierunku
jeszcze jedną strzałę. Była pewna, że tym razem ugodzi ona prosto w serce
kreatury. Stało się jednak coś dziwnego.
Strzała nawet go nie zadrasnęła, po prostu… przeleciała wprost przez
jego ciało, tak jakby w rzeczywistości stwora nie było tam, gdzie przecież
stał. Will nagle się ocknął, już dobywał miecza, by zadać śmiertelny cios,
kiedy Lilian zawołała:
-Stój! On nie jest prawdziwy!
I wtedy okropny, wibrujący dźwięk, który kłuł ich w
uszy nagle ustał, a potwór rozmył się tak, jak wyrzucony w powietrze piasek.
Przez
dłuższą chwilę stali zdyszani, nie mogąc uwierzyć, w to, co się przed chwilą
wydarzyło. Po jakimś czasie Lilian
odważyła się wreszcie zajrzeć wprost w ciemną czeluść przepaści, gdzie zniknął
stwór. Na dnie nie było jednak niczego, co by wskazywało na to, że przebywała
tam jakaś istota.
-On nie istniał naprawdę.- westchnął Will.- Mimo
wszystko wyglądał bardzo realistycznie.
-To prawda. W niczym nie przypominał niedoskonałych
ziemskich hologramów.- mruknęła Lilian.- I był śmiertelnie przerażający.
-Ktoś się chce nas pozbyć.- wyszeptał chłopak.- Może
Sny liczyły, że runiemy w przepaść, szamocąc się z tym potworem…
Kiedy
już opuścili polanę, poczuli niemałą ulgę. Ruszyli na wschód, zgodnie ze
wskazówkami Asomao. Nie zdążyli jednak nawet wyjechać z lasu, kiedy zastał ich
zmierzch. Po raz pierwszy czekała ich noc w leśnej głuszy, nie czuli się dobrze
z tym faktem. Rozpalili ognisko, a ponieważ żadne z nich nie miało zbytniej
ochoty na kolację, szybko ustalili kolejność wart i Will, którego warta była
później, poszedł spać, a Lilian usiadła na kocu i zapatrzyła się w czarną jak
smoła noc.
Wyruszyli wczesnym
rankiem, od razu narzucając sobie szybkie tempo wędrówki. Sny miały nad nimi
kilka dni przewagi, w dodatku na pewno nie chcą być odnalezione- dogonienie ich
może więc się okazać niezwykle trudnym zadaniem. Po dłuższym czasie dotarli do
miejsca, gdzie obozowali owej nocy, kiedy Sny podsunęły im wizję drogi do
przepaści.
Do
przełęczy dotarli wieczorem, kiedy już powoli zaczynało zmierzchać, postanowili
więc, że jeszcze jedną noc spędzą w Aigrene, a rankiem przekroczą granicę.
-Wiesz… - szepnął William. Jego twarz rozświetlał
nastrojowy blask ognia.
-Co takiego?- spytała dziewczyna.
-Zastanawiam się, co dzieje się teraz na Ziemi.
Lilian poczuła niemiłe ukłucie gdzieś w okolicach
żołądka. Nie ma ich już od kilku tygodni. Podczas wędrówki czas upływa bardzo
szybko, mimo iż każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Nie ma czasu na
dumanie, zastanawianie się „co by było gdyby…”. Liczy się tylko rozpalanie ognia, zbieranie owoców i ziół,
studiowanie mapy… I droga. Nawet rozmowa traci większy sens, kiedy człowiek
czuje się zmęczony, a wie, że nie udało mu się zrealizować choćby połowy
zadania.
-Wolę nie wiedzieć, co myślą nasi rodzice.-
wyszeptała w końcu.
-Zapewne odchodzą od zmysłów.- Will uśmiechnął się
zawadiacko.- Już to widzę: wszystkie gazety, tablice z ogłoszeniami, media
trąbią tylko o nas: „dwoje dzieci, Lilian Branden i William Atkins zniknęli w
tajemniczych okolicznościach wprost ze swoich łóżek. Policja już ich szuka.”
Lilian roześmiała się mimo woli. Choć dla Willa to
było powodem do żartów, ona martwiła się nieco, jak to będzie, kiedy już wrócą
do domu. Wolała o tym nie mówić chłopakowi, żeby nie psuć mu dobrego humoru.
Zamiast tego powiedziała tylko:
-Być może uznano już nas za martwych.
Uśmiech na twarzy Williama nieco zbladł.
-Ciekawa sytuacja. Być pochowanym już za życia.-
odezwał się w końcu.- Szkoda tylko, że przegapilibyśmy nasz pogrzeb.
Właśnie taki był Will. Potrafił wybrnąć z każdej
niezręcznej sytuacji, w jakiej postawił go los. Ale jego poczucie humoru
czasami przyprawiało Lilian o dreszcze.
Przełęcz okazała się
wąskim, bardzo długim przejściem między skałami gór Teah. Mieli nadzieję, że
następną noc spędzą już po drugiej stronie granicy, w Ignis, bo nie uśmiechało
im się obozować w przełęczy, na dłuższą metę dość klaustrofobicznej. Los
wreszcie się do nich uśmiechnął i udało im się przebyć zaplanowaną drogę.
Byli po drugiej stronie
granicy. Wszystko tutaj wyglądało tak samo jak w Aigrene, choć, teoretycznie,
byli już w innej krainie. Will wyciągnął z plecaka mapę, usiedli na trawie i
zaczęli studiować ów, pożółkły z lekka, kawałek papieru.
-Hm. Wskazówki Asomao co do kierunku naszej wędrówki
kończą się tutaj.- mruknął chłopak.- Myślę, że powinniśmy udać się do
najbliższej osady, może mieszkańcy wiedzą coś o Sna… co jest?!
Lilian od dłuższego czasu chodziła w tą i z
powrotem, machając dłońmi, jakby strząsała z nich krople wody.
-Ręka mnie swędzi.- odpowiedziała dziewczyna,
pocierając prawą dłonią o spodnie.
-To się podrap.- zaśmiał się Will i powrócił do
studiowania mapy.
- Jak się drapię, to swędzi jeszcze mocniej.-
jęknęła Lilian.
-Może cię coś ugryzło? Pokaż.
William delikatnie ujął jej dłoń, aby przyjrzeć się
jej wierzchowi. Dziewczynie serce zabiło mocniej… A potem coś sobie
przypomniała.
-Asomao mówiła, że… moja dłoń zacznie się świecić,
jeśli w pobliżu będą Sny.
Spodnia część jej dłoni rzeczywiście trochę się
błyszczała w ostrym, popołudniowym słońcu, ale nie na tyle, żeby nazwać to
„świeceniem się”.
-Tylko… nie wspominała nic o tym piekielnym
swędzeniu, jakby mnie użądliło tysiąc komarów na raz!- westchnęła cicho
Lilian.
- Och, Lily, dlaczego mi wcześniej o tym nie
powiedziałaś?
-Zapomniałam. Wybacz.
Nowa
„umiejętność” Łapacza Snów okazała się bardzo pomocna w dalszych
poszukiwaniach. Wnętrze dłoni Lilian stawało się tym jaśniejsze, im bliżej byli
celu. Wieczorem wiedzieli na pewno, że Sny są kilka dni drogi przed nimi i
stale poruszają się na północ, w kierunku granic krainy Ignis. Może planują
opuścić Landię w nadziei, że Asomao i Łapacz Snów ich nie dosięgną.
-Jaki kraj sąsiaduje z Landią od północy?- spytała
Lilian Willa, który siedział przy ognisku, uważnie studiując mapę.
-Żaden.
-Jak to: „żaden” ?!
-No po prostu. Sama zobacz.
Dziewczyna spojrzała na mapę. Na północy znajdowała
się kraina Adov, sąsiadująca z Morzem Pokoju. Na morzu znajdowały się setki
maleńkich, nienazwanych wysepek, których prawdopodobnie jeszcze nikt nie
odkrył. Niektóre z nich były jedynie małymi kropkami na mapie, z pozoru
nieistotnymi i łatwymi do przeoczenia. Za morzem ciągnął się pas nienazwanego lądu, biała plama bez
zaznaczonych gór, lasów, rzek i jezior. Teren niezbadany.
-Ciekawe czemu nie zadali sobie trudu, żeby
zobaczyć, co się tam kryje i kto zasiedla tamte ziemie?- zastanawiała się na
głos Lilian.
-Może próbowali. Nigdy nie wiadomo, co ich tam
spotkało.- mruknął ponuro Will.
-Lepiej, żeby to nie było nic potwornego.- odrzekła
Lily.- W końcu, jeśli Sny rzeczywiście chcą opuścić Landię, kierują się właśnie
tam.
_________________________________________________________________
Na dzisiaj tyle. Rozdział trochę krótki i mało się w nim dzieje, ale takie rozdziały też są potrzebne. :) Za to w następnym będzie się duuużo działo. :)
Myślę, że jak na taką długość tekstu to działo się wystarczająco dużo :) W sumie nawet dałoby się jeszcze rozwlec opisy przyrody czy wędrówki, rozpalania ognisk itd. Co prawda średnio za tym przepadam, ale daje to dobry efekt i świadczy o umiejętnościach autora :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następną część, a tymczasem zapraszam na drugi rozdział Krwawej Szarlotki :)
Masz rację, w sumie ja nawet lubię takie rzeczy, dodają klimatu całemu opowiadaniu, ale raczej nie dałabym rady tworzyć tak wspaniałych opisów wędrówki, jak niektórzy pisarze. A Krwawą Szarlotkę już pędzę zobaczyć :)
Usuń