piątek, 24 maja 2013

Rozdział IV


Ubrania. Koc. Suchy prowiant. Składniki eliksirów. Zioła. Mapy. Woda. Sztylet. Złote i srebrne monety. Lilian po kolei sprawdzała zawartość swojego skórzanego plecaka. W końcu doszła do wniosku, że nic więcej nie pozostaje już do spakowania. Na szczęście, po zapakowaniu tych wszystkich przedmiotów, bagaż nie był nadmiernie ciężki. Na plecy zarzuciła łuk wraz z kołczanem pełnym strzał. Po chwili, do komnaty wszedł William, z podobnym, choć nieco większym plecakiem.

-Ruszamy?- spytał.

Przed wyjściem, udali się jeszcze na śniadanie. Asomao przeprowadziła z nimi bardzo poważną rozmowę i udzieliła im ostatnich wskazówek. Potem pożegnała ich, mówiąc:

-Pamiętajcie, nie możecie dać się oszukać. Sny będą próbowały was omamić swoimi wizjami. Starajcie się nie zapomnieć, kim jesteście i jakie jest wasze zadanie.

            Przyjaciele wyszli z zamku, dosiedli swoich koni i ruszyli naprzód. Kiedy przejechali przez ogromny pałacowy ogród, w którym zwykli ćwiczyć jazdę konną, i dotarli do wysokiego muru, Lilian poczuła lęk przed nieznanym. Gdy tylko wyjechali poza teren dworu, zobaczyli, jak bardzo wszystko tu różni się od ziemskiego świata. Na pierwszy rzut oka, nie było widać żadnych  żywych stworzeń. Po chwili jednak ujrzeli latające istoty w najwyższych koronach drzew. Śpiewały one różne melodie, świergocząc i przekrzykując się nawzajem. Ptaki.- pomyślała Lilian, zatrzymując się i zsiadając z konia, by im się lepiej przyjrzeć. Wsłuchując się w ich śpiew, zaczęła rozróżniać poszczególne słowa. „To nowi, to nowi.”- świergolił sporych rozmiarów ptak, przysiadły na jednej z niższych gałęzi. „Kto to? Kto to? Kim oni są?”- odpowiedział mu śpiew. „To nowi. Złapią Sny, złapią Sny.” Chwilę później, Lilian zobaczyła kilka drobniutkich, błyszczących istotek ze skrzydełkami. Krążyły wokół zarośli i posługiwały się szeleszcząco-dzwoniącą mową. Jedno z tych stworzonek podleciało do dziewczyny i zaszczebiotało jej wprost do ucha:

-Kim jesteście? Dziwne z was ludziki!

-Jesteśmy ziemskimi ludźmi. Przybyliśmy do Landii z misją. A wy kim jesteście?

-Jak to? Nie wiecie? My wróżkami jesteśmy przecie!

Dziewczyna chciała jeszcze coś powiedzieć, ale William odpędził wróżkę.

-Dziwne stworzenia.- szepnął, gdy wróżka odleciała.- Świergolą ci coś nad uchem, miałem wrażenie, że zaraz cię ugryzą. Jak komary, fe!

-To wróżki.- powiedziała Lilian.- Właśnie rozmawiałam z jedną z nich, zanim mi tak bezczelnie przerwałeś. Proszę cię, Will, traktuj je z szacunkiem. Pamiętasz? W Landii zwierzęta są równe ludziom.

-Tak, pamiętam.- odezwał się zirytowany William.- Tylko, że kiedy Asomao mówiła zwierzęta to myślałem o czymś bardziej przypominającym nasze, ziemskie stworzenia, a nie jakieś dziwaczne, zupełnie inne istoty!

-Sam jesteś dziwaczny!- odezwał się chrapliwy głos tuż pod stopami Lilian.

Dziewczyna aż podskoczyła. Spojrzeli na ziemię i ujrzeli na niej usta o wydatnych, pobrudzonych błotem wargach. Nigdzie nie było jednak widać reszty twarzy.

-Te wstrętne uszy, owłosienie nie tam, gdzie trzeba i ten nos! To ma być nos?!- gderał dalej głos.

-Przepraszam, nie chciałem cię urazić.- mruknął Will.-  Czym… eee … kim ty właściwie jesteś?

-Jestem Groz.  Zwyczajnie jestem sobą.

-Czy reszta ciebie jest… niewidzialna?- spytała zaintrygowana Lilian.

-Nie. Po prostu ma ziemisty kolor.- odparł stwór, otwierając oczy, które okazały się szare.

-Słyszałem, jak rozmawialiście z wróżkami. – mruknął - Łapania Snów wam się zachciewa, co?

-Właściwie to…- zaczęła dziewczyna.

-Dajcie sobie z tym spokój!- przerwał jej Groz.- Myślicie, że dlaczego wezwano was tu aż z samej Ziemi?

Dzieci milczały, więc stwór sam odpowiedział sobie a pytanie:

-Bo żaden z tutejszych nie potrafił tego dokonać! Buahahaha!- zarechotał i po chwili jego oczy i usta zniknęły z powrotem w ziemi.

Will spojrzał pytająco na Lilian. Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym spytała:

-To co, ruszamy dalej?

            Po mniej więcej godzinie jazdy, dotarli do małego miasteczka nad rzeką. Podobnie jak wiele rzeczy w Landii, domy mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Były to niskie, niewielkie budynki zbudowane, w większości, z różnokolorowych cegiełek, przez co sprawiały wrażenie dziecięcych budowli z klocków. W mieście rosło wiele drzew i krzewów, nie mówiąc już o zadbanych klombach z kwiatami. Na ulicach widać było tłumy ludzi, którzy, zbyt zajęci wykonywaną pracą i swoimi sprawami, nawet nie zauważyli przejeżdżających Willa i Lilian. Jedynie gromadka dzieci, bawiąca się na placu przy jednym z domów przerwała na chwilę swoją zabawę (która wyglądała na grę w karty) i pomachała im wesoło. Maluchy wcale nie wydawały się zdziwione ich przybyciem, co nieco zaniepokoiło Lilian. Czyżby tubylcy byli tak gościnni, że nawet nie pytają nas, kim jesteśmy? A może już ich uprzedzono?- zastanawiała się.  Przyglądając się mieszkańcom miasteczka, zauważyła kilka cech, na pierwszy rzut oka niewidocznych,  które odróżniały ich od ziemskich ludzi. Po pierwsze- wzrost. Ludzie z Landii byli znacznie wyżsi i smuklejsi od ich kuzynów z Ziemi. Ich rysy twarzy wydawały się bardziej szlachetne, piękniejsze, a uszy były lekko szpiczaste. Włosy tutejszych błyszczały nawet w najbardziej pochmurny dzień, podobnie rzecz się miała z ich bladą skórą. Te cechy sprawiły, że Lilian pomyślała, iż mogą mieć w sobie coś z elfów.

           Dzieci przejeżdżały obok wielu sklepów i karczm, ale ponieważ żadne z nich nie było głodne i nie potrzebowali niczego kupować, zgodnie ustalili, że nie będą tracić czasu na zatrzymywanie się. W końcu wyjechali (zdawać by się mogło-

-niezauważeni przez nikogo) z miasteczka. Jechali jeszcze przez kilka godzin, odzywając się do siebie tylko w razie potrzeby. Żadne z nich nie miało zbytniej ochoty prowadzić długie dyskusje, kiedy czekał ich jeszcze szmat drogi do przebycia. Po jakimś czasie, Lilian zarządziła postój. Zatrzymali się w cieniu jednego z wysokich drzew. Will wyciągnął z plecaka mapę.

-Miasto przez które przejechaliśmy nazywa się Nadareth. Następna osada, Bulharret, znajduje się tu.- wskazał małą, ledwie widoczną, kropkę na mapie.

-Czyli my jesteśmy gdzieś… tutaj.- mruknęła Lilian, pokazując miejsce między osadami.

William pokiwał powoli głową. Zdawali sobie sprawę z tego, że do następnego miasteczka została jeszcze długa droga, a nie uśmiechało im się nocowanie w lesie.

-Jeśli chcemy zdążyć przed zamknięciem bram, musimy narzucić sobie szybsze tempo podróżowania.- oznajmił Will.

Dotychczas jechali zazwyczaj kłusem lub stępa, czasami szli obok koni, rozprostowując nogi i dając wierzchowcom kilka chwil odpoczynku. Teraz ruszyli galopem, nie tracąc nadziei na dotarcie do Bulharret przed zapadnięciem zmroku.

            Niestety, mieli pecha. Byli dosłownie kilka kroków od murów miasta, gdy z hukiem zamknięto bramy. Zrozpaczona Lilian zawołała do jednego ze strażników:

-Proszę, otwórzcie nam! Przybywamy z ważnym zadaniem!

-Wierzę wam.- odpowiedział mężczyzna chrapliwym głosem.- Ale otrzymałem rozkaz, by nie wpuszczać NIKOGO po zamknięciu bram! A teraz zmykać mi stąd, bo zacznę strzelać!

Wskazał na błyszczącą kuszę u swego boku. Przerażeni wędrowcy czmychnęli czym prędzej pod najbliższe drzewo.

           I tak, chcąc nie chcąc, musieli nocować pod gołym niebem. Urządzili sobie prowizoryczne posłania z koców oraz suchej trawy, po czym rozpalili ognisko i zabrali się za przyrządzanie kolacji. Po całym dniu jazdy przez wzgórza, polne drogi, łąki i lasy byli wściekle głodni. Kiedy Lilian otworzyła szczelnie zamkniętą sakiewkę z prowiantem, spotkało ją niemałe rozczarowanie. Jak się okazało, w środku nie znalazła nic poza paroma kolorowymi sucharami. W swojej torbie Will nie znalazł niczego lepszego. Było jasne, że zapasy starczą im najwyżej na dzisiejszy wieczór i jutrzejszy poranek.

-Trudno, będziemy musieli sami zatroszczyć się o prowiant.- westchnęła Lilian.

Korzystając z tego, że byli w lesie, zaczęli się rozglądać za jakimiś jadalnymi owocami. Niestety, nie mieli zbyt wiele szczęścia- udało im się znaleźć tylko kilka cierpkich borówek i trochę ziół.

            Rankiem ponownie ruszyli w drogę. Wjechali konno do osady Bulharret, wyglądającej niemalże identycznie, co poprzednie mijane przez nich miasteczko. I, podobnie jak ostatnio, żaden z mieszkańców nie zwrócił na nich uwagi. Wstąpili do kilku sklepików, kupując owoce oraz pieczywo. Potem ruszyli w dalszą drogę i znów jechali, jechali i jechali. Galopowali przez pola pełne złocistych zbóż, ukwiecone, barwne łąki, ciemnozielone lasy pełne chłodu i cienia. Pędzili zakurzonymi, polnymi drogami, przechodząc w bród rzeki z krystalicznie czystą wodą. Landia była rajem. Widać to było już na pierwszy rzut oka. Zadbane, pełne ciszy i spokoju, pięknie zbudowane osady kontrastowały hałaśliwymi, ruchliwymi i nieraz porządnie zaśmieconymi ziemskimi miastami. Landia zachwycała przede wszystkim bogactwem roślin. Każdy najdrobniejszy krzew, czy kwiat wyglądał nieco inaczej, tak jakby rośliny pragnęły zachować swoją indywidualność. Tutejsze drogi- błotniste i zakurzone, kryły w sobie jakiś urok i Lilian uznała, że wyglądają one lepiej od najdoskonalszych ziemskich autostrad. W nocy zapadały tu nieprzeniknione ciemności i tylko ciepły blask ognia był w stanie je rozproszyć.

           Tak mijały im kolejne dni. Wczesnym rankiem wyruszali w drogę, noce spędzali zazwyczaj w gospodach, czasami pomagali gospodarzom w pracy w zamian za darmowy nocleg. Zbierali w lasach zioła, grzyby i owoce. Po jakimś czasie odkryli, że spośród ogromnego bogactwa owoców Landii, tylko niewielka ich część rośnie na drzewach i krzewach. Zdecydowana większość ukrywała się gdzieś pośród wysokich traw,  w gęstych kępach paproci, w dziuplach okolicznych drzew, czy nawet pod ziemią. Dzięki temu odkryciu,  codziennie znajdowali nowe gatunki jadalnych owoców oraz ziół i wkrótce nie musieli już kupować jedzenia w osadach.

           Po kilku tygodniach wędrówki docierali już do pasma gór Teah, wyznaczającego swoistą granicę. Landia, jak tłumaczyła im Asomao, została podzielona na cztery części przez pradawnych władców. Pierwsza, Aigrene jest siedzibą Królowej oraz właściwym miejscem przebywania Snów.  Za górami znajduje się Ignis. Pozostałe dwie nazywają się Rea oraz Adov. Według przypuszczeń władczyni, zaginione Sny udały się prawdopodobnie na północ, w kierunku Ignis, może nawet udało im się zajść do sąsiadującej z nią Adov.   Dzieci obrały tą samą trasę wędrówki, którą prawdopodobnie wybrały zbiegłe z zamku Sny. Góry Teah stanowiły dla wędrowców twardy orzech do zgryzienia. Przeprawienie się wprost przez masywne, potężne skały nie wchodziło w grę. Musieli poszukać przełęczy by jak najbezpieczniej przejść przez granicę. Niestety, nie było to wcale łatwe. Od Asomao wiedzieli, że góry Teah są złowrogim oraz nieobliczalnym miejscem i niewielu decyduje się tam udać, a jeszcze mniejsza liczba osób wraca żywa z takich wypraw. Nawet sama Królowa nie wiedziała zbyt wiele na ten temat. Co prawda, wspomniała lakonicznie coś o jakiejś przełęczy na wschodzie, ale nic poza tym. Will i Lilian byli więc, niestety, zdani wyłącznie na siebie i swoją niezbyt dobrą orientację w terenie.

           Kiedy dojechali do celu, przekonali się, że opowieści Asomao o ogromie tych gór nie były ani trochę wyolbrzymione. Gigantyczne skalne połacie sięgały wysoko nad koronami najwyższych drzew i zdawały się dotykać nieba swoimi szczytami. Ruszyli więc na wschód, wzdłuż pasma gór, szukając dogodnego przejścia. Na mapie nie było zaznaczonej żadnej przełęczy, Lilian wierzyła jednak w zapewnienia Asomao, która twierdziła, że  na pewno uda im się przedostać się tą drogą do Ignis, skoro udało się to wędrującymi przed nimi Snom. Dzieci jechały tak przez cały dzień, w końcu, gdy zapadł już zmrok, rozbili obóz przy skałach i udali się na spoczynek.

                                             

***

                                             

 

           Dziewczyna obudziła się o świcie. Spojrzała na pogrążonego we śnie Willa. Wyglądał uroczo, kiedy tak drzemał beztrosko, cichutko pochrapując od czasu do czasu. Lilian odgarnęła włosy z jego czoła i przez chwilę przyglądała się w skupieniu jego twarzy. Zdawała sobie sprawę z tego, że z każdym dniem więź między nimi się zacieśnia, wiedziała również, że z dnia na dzień w coraz mniejszym stopniu są dla siebie tylko przyjaciółmi. Przynajmniej ona tak to odczuwała. Kocham go.- pomyślała i zdziwiła się, że z taką łatwością przyjęła tan fakt do wiadomości. Po chwili namysłu zostawiła chłopaka samego w obozie i poszła zbierać owoce do pobliskiego lasu.

            Właśnie wkładała do sakiewki spory bukiet stokrotkowych przypraw, które jadła razem z Asomao podczas swojej pierwszej uczty w zamku, gdy nagle coś sobie przypomniała. Z wrażenia upuściła kwiaty na ziemię. Sen. Po raz pierwszy  od czasu swojego pobytu w Landii zapamiętała, co przyśniło jej się w nocy. Usiadła  na trawie, czując lekkie zawroty głowy. Udało jej się przypomnieć wszystko, od początku do końca.

 

 

***

 

 

Droga. Wąska, kamienista ścieżka. Chyba najwęższa jaką widziała w życiu. Lilian, kierowana jakąś niewytłumaczalną siłą wstaje, opuszcza obozowisko i idzie sprawdzić dokąd prowadzi droga. O tej porze jest tu dużo cienia, rzucanego przez pobliskie drzewa. Dziewczyna kieruje się ścieżką, idzie wciąż wzdłuż górskich szczytów, przechodzi w bród strumyk z lodowatą wodą, mija starą jabłoń i nagle jej oczom ukazuje się coś, czego od dawna szukała.

 

 

***

 

Przełęcz.- uświadomiła sobie Lilian.- Przyśniła mi się droga do przełęczy!

 

- Will!- zawołała tak głośno, jak tylko mogła i czym prędzej popędziła w stronę ich obozowiska.`

Zastała go, klęczącego na jednym z koców i rozpalającego ognisko. Dziewczyna czym prędzej opowiedziała mu o tym, co jej się przyśniło tej nocy.

-Ciekawe.- mruknął William.- Widzisz… miałem ten sam sen.

-To tylko potwierdza nasze przypuszczenia!- zawołała uradowana Lilian.- To znaczy, że w pobliżu na pewno są Sny! Musimy jak najszybciej ruszać w drogę!

           Odnalezienie ścieżki nie zajęło im zbyt wiele czasu. Leżała niedaleko ich obozowiska i prowadziła na zachód. Bez wahania nią podążyli. Wędrowali tak przez dłuższy czas. Wszystko wokół było identyczne jak w ich śnie, z jedną tylko różnicą- droga zabrała im o wiele więcej czasu, niż ta, którą przebyli w nocnej wizji. Było już koło południa, kiedy dotarli wreszcie do płytkiego, lecz rwącego strumienia. Konie nie miały trudu z przejściem przez niego w bród, a nawet bez wierzchowców to zadanie nie sprawiłoby im większych problemów- w najgłębszym miejscu woda sięgałaby im najwyżej do kolan. O wiele trudniejsze okazało się odnalezienie dalszej drogi. Na drugim brzegu rzeki,  ścieżka gubiła się gdzieś pośród wysokich traw i gęstego podszycia leśnego, więc ponowne jej odszukanie zajęło mi sporo czasu. W końcu wyszli z leśnej gęstwiny na niewielką polanę, a ich oczom ukazała się stara jabłoń, szybko popędzili w jej kierunku, minęli drzewo i… przeżyli szok.

niedziela, 19 maja 2013

Rozdział III


 
            Lilian szeroko otworzyła ciemnobrązowe oczy i aż zachłysnęła się ze zdumienia. Znajdowała się w swoim łóżku, w domu do którego wprowadziła się z rodzicami kilka tygodni temu. Była pewna, że wszystko wygląda tak, jak zawsze, ale wyczuwała jakąś zmianę. Nad jej głową kołysał się miarowo Łapacz Snów od Williama. I wtedy wszystko sobie przypomniała. Landia. Asomao. Zadanie. Will. Zerwała się na równe nogi i zbiegła na palcach po schodach, ignorując zawroty głowy i ciemne plamki przed oczami. Wiedziała, że musi powiedzieć o wszystkim Williamowi. Teraz.

            Nocne powietrze było chłodne i przenikliwe. Lilian zaczynała żałować, że nie zabrała ze sobą kurtki. Potem pomyślała, że powinna była się również przebrać, ale zauważyła że ma na sobie swoją pidżamę. Kremowa suknia z perełkami gdzieś się ulotniła. Zastanawiała się, co powinna zabrać ze sobą do Landii. Ciepłe ubrania, plecak, latarkę, buty na zmianę, jakiś prowiant, może nóż… - wyliczała w myślach.

            Dopiero, gdy dobiegła do domu Willa, ogarnęły ją wątpliwości. Uświadomiła sobie, że jest noc, wszyscy śpią i ciężko jej będzie wytłumaczyć cokolwiek osobie dopiero co wyrwanej ze snu. Była pewna, że usłyszy „przyśniło ci się” i tyle. Nikt jej nie uwierzy. Prawdę mówiąc, ona sama też by w coś takiego nie uwierzyła. I już nie była niczego pewna. Był jeszcze jeden problem- jak się dostać do środka? Nie chciała obudzić rodziców Williama, dobijanie się do frontowych drzwi nie wchodziło więc w grę. Obeszła dom, sprawdzając, czy tylne drzwi nie są przypadkiem otwarte. Niestety, na próżno. I wtedy to zauważyła. Okno pokoju Willa było otwarte na oścież. Nic dziwnego, dzień był przecież upalny. Na szczęście pokój chłopaka znajdował się na parterze. Niezauważona wśliznęła się do domu i spojrzała na śpiącego przyjaciela. Jak większość ludzi, wyglądał młodziej, kiedy z jego twarzy odpływały wszelkie troski i zmartwienia. Lilian poczuła nagle przemożną chęć pogładzenia go po włosach. Kiedy dotknęła jego lekko spoconego czoła, Will nagle otworzył oczy. Jego palce zacisnęły się boleśnie na dłoni dziewczyny.

-Co ty robisz?!- zduszonym szeptem zawołała Lilian. Wiedziała, że on mógłby jej zadać dokładnie to samo pytanie.

-Sprawdzam, czy jesteś prawdziwa.- wymamrotał rozmarzony chłopak. – A ty co robisz?- dodał beztrosko.

Lilian wiedziała, że nie może mu teraz wszystkiego wyjaśniać, ponieważ William się jeszcze nie do końca obudził i prawdopodobnie wydaje mu się, że wciąż śni.

-Wyjdźmy na dwór.- wyszeptała, zdając sobie sprawę z tego, jak głupio musi to brzmieć.

Wyszli przez okno do ogrodu. Nocne powietrze wyraźnie otrzeźwiło Willa, bo spojrzał na nią zaszokowany, jakby nie wierzył w to, co widzi lub jakby ujrzał ducha.

-Słuchaj, wiem, że to brzmi okropnie.- westchnęła Lilian, czując, jak płoną jej policzki ze wstydu.- Ale twój Łapacz Snów zadziałał.

-Wiem.- odpowiedział po prostu chłopak.

Dziewczyna poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość. Nic nie wiedział, za wszelką cenę starał się udawać dobrze poinformowanego.

-Nie!- krzyknęła.- Właśnie, że nic nie wiesz! Daj mi wszystko wytłumaczyć!

-Ale ja wiem. Ten Łapacz miał tak zadziałać. Landia, tak. Pójdę z tobą gdziekolwiek zechcesz.

-Co?! Co ty wygadujesz?

 Lilian czuła się zmęczona i słaba. Jej mózg pracował teraz  w ślimaczym tempie, utrudniając jej skupienie się.

-Chodź.- szepnął i zaprowadził ją z powrotem do swojego domu.

Zapalił nocną lampkę stojącą na biurku i poszedł do kuchni zaparzyć herbatę. Lilian została sama w pokoju Willa. Spojrzała na zegar, wiszący nad jego łóżkiem. Trzecia dziewiętnaście. Jeszcze nigdy nie była u nikogo w domu o tak późnej porze, nie licząc nocowania u koleżanki. Fakt, że William był jej przyjacielem i sąsiadem niczego nie zmieniał. Zachowała się niestosownie we wszystkich znaczeniach tego słowa.

            Mijały minuty, a Will wciąż nie wracał. Choć Lilian przespała pół nocy snem sprawiedliwego, miała wrażenie jakby wcale nie udało jej się zmrużyć oka. Być może, ma to coś wspólnego z pobytem w Landii.- pomyślała sennie. Potem zgasiła lampkę, położyła się w łóżku Williama i przykryła się jego kołdrą. Ogarnął ją jego zapach i poczuła błogi spokój. Co prawda, jakiś głos w jej głowie podszeptywał  jej, że nie powinna tego robić, ale zignorowała go zupełnie.

***

            Słońce. Trawa. Kwiaty. Świerszcze. Ptaki. Łąka. Lato. Słońce przyjemnie ją ogrzewało. Leżała na ciepłej, zielonej trawie. Wdychała słodki zapach wszechobecnych kwiatów. Tuż koło ucha słyszała cichutkie cykanie świerszczy. Z oddali dobiegał pełen radości śpiew ptaków. Leżała na łące. Było lato…

***

-Lily! Lilian! Obudź się!

Słońce zaświeciło dziewczynie prosto w oczy. Nic dziwnego, w końcu zostawiłam okno otwarte na oścież, nawet nie pomyślałam o tym, żeby je zasłonić… Nagle uświadomiła sobie, że wcale nie jest w swoim pokoju. Co ja robię w łóżku Willa?- pomyślała, pełna najgorszych obaw. Chłopak pochylał się nad nią, od czasu do czasu delikatnie nią potrząsając. To on ją obudził.

-William?- wyszeptała z lekkim przerażeniem w głosie.- C-co ja tu robię, możesz mnie oświecić?

- Łapacz Snów, pamiętasz?- wyszeptał jej prosto do ucha.

-No tak!- niemalże westchnęła z ulgą Lilian. Nie wyjaśniało to jednak paru rzeczy. Na przykład jej obecności w łóżku Williama.

-Słuchaj.- szepnął chłopak.- Nie chcę cię wyganiać, ale rodzice się zaraz obudzą i… no, powiedzmy, że wyglądałoby to co najmniej dziwnie, gdyby weszli teraz do tego pokoju.

Lilian w mig pojęła, o co mu chodzi. Jak oparzona zerwała się z łóżka, podbiegła do okna, niemalże potykając się o piłkę leżącą na środku dywanu, rzuciła pośpiesznie : „pogadamy później”, przeskoczyła przez niski parapet i popędziła co tchu w stronę swojego domu.

 

***

 

-Spójrz.- William położył Łapacz Snów na stole.

- Tutaj jest Serce Łapacza.- rzekł, wskazując na intensywnie błyszczący niebieski koralik.- Jest ono istotą całego tego przyrządu. Bez niego nic nie zadziała.

-Aha.-mruknęła Lilian, zastanawiając się, skąd chłopak to wszystko wie.

-A te piórka- są jakby… oprowadzaczem. – kontynuował wyjaśnianie Will- To po nich spływa wyłapany przez Serce zły sen. Tak, według wierzeń starożytnych ludów, działa każdy Łapacz Snów. Ten jest trochę inny. Przekonałaś się już o tym. Zostało na niego rzucone zaklęcie, które sprawia, że możesz przenieść się do Landii. Niestety… ten czar działa tylko raz. Zatem, żeby się tam dostać trzeba… Tylko się nie przeraź.

Lilian jak na komendę zrobiła zdumioną minę.

-Patrz.- chłopak wskazał na bladoniebieskie drobniutkie koraliki wiszące na rzemykach z piórkami.- Żeby trafić z powrotem Landii… musimy je połknąć.

Dziewczyna o mało co nie zakrztusiła się herbatą.

-Co takiego?- wyjąkała.

-Przed snem połkniesz ten koralik.- rozkazał chłopak tonem, który nie spodobał się Lilian.- Proszę, zaufaj mi.

-Dobra.- odpowiedziała Lilian po dłuższej chwili namysłu.- A co mam ze sobą zabrać?

-Sęk w tym…- westchnął Will.- … że nie możemy nic ze sobą zabrać. Ten czar działa tylko na ludzi.

Nagle dziewczyna uświadomiła sobie coś strasznego. Dziwne, że taka oczywista rzecz nie przyszła jej wcześniej do głowy.

-William!- zawołała.- A co powiedzą nasi rodzice, jeśli tak nagle znikniemy? Jeśli nie znajdą nas rano w naszych łóżkach? Może z tego wyniknąć niemała katastrofa…

-Hm, no tak. Nie powiedziano mi nic o tym.

-Kto ci nie powiedział?- spytała Lilian.

-Asomao. Spotkałaś ją, prawda? Przyśniła mi się pewnej  nocy. I powiedziała, żebym ci go dał.- tu wskazał na Łapacz.- To był bardzo dziwny sen. Wszędzie była pustka, słyszałem tylko jej głos. A kiedy się obudziłem… Łapacz Snów leżał na moim stoliku nocnym! Do dziś zastanawiam się, jak on się tam znalazł.

No to świetnie.- pomyślała dziewczyna.- On wie mniej więcej tyle, co ja. Czyli nic.

-A powiedziała ci, jakie jest moje zadanie?

-Tak, wiem, że potrzebują kogoś  o mocy Łapacza Snów. Nic mi nie musisz już tłumaczyć. Wieczorem możemy ruszać w drogę.

 

***

            Lilian uważnie przyglądała się Łapaczowi Snów. Nie wyglądał już tak ładnie, kiedy obcięli dwa rzemyki, przywiązane do obręczy z Sercem Łapacza. Teraz zwisał z niej smętnie tylko jeden sznureczek z koralikiem, zakończony niebieskawym piórkiem. Dziewczyna połknęła bladoniebieski koralik, popijając go szklanką wody, niczym tabletkę na ból głowy,  i niemalże natychmiast ogarnęła ją senność.

 

***

            Już po chwili stała w znajomej Sali Tronowej z trawą zamiast posadzki. Chwilę później, tuż obok niej zmaterializował się William. Chłopak rozglądał się po całym pomieszczeniu, nie mogąc się nadziwić, że w jednym miejscu można było nagromadzić tyle kunsztownych zdobień, witraży oraz innych cudowności i sprawić, żeby wszystkie współgrały ze sobą w swoistej harmonii. Nagle zrobił zdumioną minę i Lilian zrozumiała, że dotarł do niego fakt, że w Sali prawie wcale nie ma mebli. Stali tak jeszcze przez jakiś czas, nie rozmawiając za sobą, aż w końcu, weszła Asomao.

-Witajcie, Ziemskie Dzieci.- rzekła, kłaniając się z powagą.- Wasza misja zaczyna się tutaj.

Po chwili do Sali weszli służący, niosąc dwa parawany i wielki drewniany kufer.

-W środku znajdziecie ubrania i przedmioty, które będą wam potrzebne podczas waszej wyprawy. Przez kilka dni zostaniecie tutaj, we dworze. Objaśnię wam dokładnie, na czym polega wasze zadanie i nieco was do niego przygotuję.

            Korzystając z parawanu, Lilian przebrała się w nowe ubranie (bo, jak się okazało, do Landii trafiła tak, jak się położyła do łóżka- w pidżamie) złożone z obcisłych, ciemnych spodni, ciemnoczerwonej tuniki z grubego materiału i solidnych, sznurowanych butów za kostkę. Włosy zaplotła w długi warkocz na plecach i przewiązała kawałkiem rzemyka. Po chwili zza drugiego parawanu wyszedł William, ubrany w identyczny strój.

            Po niewielkim posiłku, złożonym z miski zupy, smakiem przypominającej herbatę i kilku placków kolorowego wyrobu podobnego do chleba, Asomao zaprowadziła ich do sąsiedniej komnaty, gdzie stały i wisiały tarcze różnej wielkości; oprócz tego nie było tam absolutnie nic. Wręczyła obojgu łuki i kazała strzelać do tarcz tak długo, aż trafią w środek każdej z nich. Lilian jeszcze nigdy nie miała w ręku żadnej broni. Strzelanie do celu okazało się trudniejsze, niż przypuszczała. Łuk był nieposłuszny i, jak na razie, była nim w stanie co najwyżej zrobić sobie krzywdę. Wiliamowi także nie szło to najlepiej. Asomao stała i przypatrywała się ich nieudolnym próbom z kamiennym wyrazem twarzy. W końcu, po wielu godzinach treningu, zarządziła przerwę, podczas której zjedli kolejny, równie skąpy posiłek. Potem zaprowadzono dzieci do ich komnat, żeby mogły odpocząć.

            Lilian zapomniała o zmęczeniu, gdy tylko weszła do swojej komnaty. Ta średniej wielkości sala wywarła na niej ogromne ważenie. Pierwszą rzeczą, która przykuła jej wzrok było łóżko z delikatnym baldachimem, zaścielone misternie haftowaną koronkową narzutą. Leżały na nim dziesiątki poduszek, utrzymanych w podobnym stylu. Ściany komnaty pomalowane były na kolor ecru, a podłoga wyłożona była ciemnym drewnem. W pokoju znajdował się również kominek oraz para dużych okien, przykrytych obfitymi zasłonami, przyozdobionymi koronką. Z sufitu zwieszał się bogato zdobiony żyrandol ze świecami. Świeczniki stały również na stoliku przy łóżku i na parapetach. W rogu pokoju znajdowała się sporej wielkości szafa. Na ścianach wisiały rozmaite obrazy przedstawiające pejzaże i martwą naturę. Lilian podeszła do regału z książkami. Tytuły na ich mocno przykurzonych grzbietach nic jej nie mówiły. Znalazła wśród nich dzieła takie jak: „Więzień jednej Nocy”, „Na skraju świata” i „Wiersze kwietnych stworzeń”. Sięgnęła po niewinnie wyglądającą książkę z baśniami. Gdy ją otworzyła, jej oczom ukazał się niesamowity widok. Ręcznie malowane obrazy zaczęły lekko falować, a potem przedstawione na nich postacie zaczęły się poruszać w rytm cichej, prawie niesłyszalnej muzyki. Lilian wydawało się, że słyszy szum morskich fal, śpiew ptaków, szelest liści, a także grę na harfie i lutni. Kartki miały przyjemną w dotyku fakturę i pachniały idealnie zrównoważoną mieszanką kwiatów i owoców. Z wnętrza książki bił również delikatny blask, pozwalający wszystko dobrze widzieć nawet w półmroku, jaki panował w komnacie. Treść nie różniła się zbytnio od zwykłych, ziemskich książek, które Lilian zwykła czytywać. Baśnie opowiadały o niezwykłych krainach, zamieszkiwanych przez cudaczne stworzenia,  o wielkich bitwach, stoczonych niegdyś w obronie Landii, o morskich wyprawach i nieznanych lądach. Jeszcze jedna rzecz zaskoczyła Lilian. Czytając książkę przez dłuższy czas, dziewczyna miała wrażenie, że ciągle stoi w miejscu. Książka nie była zbyt gruba, powinna więc już dotrzeć do połowy, tymczasem wciąż tkwiła na pierwszych stronach, choć przewracała kolejne kartki.

            Przyjemną lekturę przerwał jej William, wchodząc na palcach do komnaty. Rozglądał się przez chwilę wokoło, a potem powiedział:

-Królowa prosi na kolację. Przebierz się tylko.- mrugnął do niej zawadiacko.

Sam już to zrobił. Miał na sobie strój złożony z obcisłych jasnych spodni, tuniki w soczysto zielonym kolorze i ciemnych sznurowanych butów za kostkę. Lilian otworzyła szafę. Jak się okazało, pełno w niej było sukni w jasnych kolorach i najróżniejszych fasonach. Dziewczyna wybrała błękitną sukienkę za kolano, wyszywaną w drobne różyczki. Do niej dobrała buty w cielistym kolorze. Ponieważ nigdzie nie znalazła żadnych przyborów, które pomogłyby jej ułożyć włosy, pozostawiła je rozpuszczone, przygładzając niesforną grzywkę palcami.

-Pięknie wyglądasz.- skwitował Will, a Lilian mimowolnie spłonęła rumieńcem.

            W drodze na kolację, mijali wiele korytarzy i drzwi. Przechodzili przez setki schodów i dziewczyna cieszyła się, że są z nimi paziowie, bo była pewna, że bez ich towarzystwa, niechybnie by się zgubili w tym ogromnym pałacu.

-Czytałeś książki?- spytała Lilian przyjaciela.

-Próbowałem.- odparł chłopak.- Są piękne, ale mogę sobie co najwyżej pooglądać obrazki. Nic nie rozumiem. Są zapisane jakimś dziwnym, pełnym kreseczek i zawijasów pismem.

-Naprawdę?- zdziwiła się dziewczyna.- Baśnie, które ja czytałam były napisane po angielsku.

-Dziwna sprawa.

            W Sali Jadalnej, wspaniałej komnacie, z długim stołem i mnóstwem wyłożonych atłasem krzeseł, czekał na nich równie wspaniały posiłek, złożony, rzecz jasna, z dań, których Lilian jeszcze nigdy przedtem nie widziała. Tęczowe zupy i pieczywo na przystawki, słone w smaku, przypieczone owoce jako danie główne i dziesiątki różnych rodzajów ciast na deser. Nie mogło również zabraknąć białego napoju z tęczową pianką- ulubionego napoju królowej.

-Czy to wino?- spytał William, upiwszy łyk ze złotej szklanki.

Lilian spojrzała na niego zdumiona. Przecież ten napój to odpowiednik ziemskiej gorącej czekolady!- pomyślała i dyskretnie szturchnęła przyjaciela, aby przestał opowiadać bzdury.

-Nie, to nie jest wino.- Asomao uśmiechnęła się delikatnie.- Nie jest to także gorąca czekolada, Lilian. Ten napój jest zaczarowany. Każdy, kto go pije, wyczuwa w nim swój ulubiony smak.

Dziewczyna zaśmiała się z zakłopotanej miny zarumienionego Willa, który nagle, w  podejrzanym napadzie apetytu, zabrał się za kolejny kawałek szmaragdowozielonego ciasta.

-Czy wy tutaj, o Wielka Pani…- zaczął William.

-Mów mi proszę po imieniu.- uśmiechnęła się władczyni.- W Landii zwroty tego typu nie stanowią wyrazu szacunku, wręcz przeciwne.

-Dobrze… Asomao.- chłopak znów spłonął rumieńcem.- Czy wy tutaj… nie jadacie mięsa?

Zapadła niezręczna cisza, a Lilian miała ochotę kopnąć przyjaciela pod stołem.

-Nie złość się na niego, Lilian.- rzekła łagodnie Asomao.- William ma prawo zadawać pytania.

-Wiedz, że Landia, chłopcze.- zwróciła się do Willa.- Rządzi się zupełnie innymi prawami niż wasza Ziemia. Jeśliby porównać obie te krainy, dostrzeżemy między nimi więcej różnic, niż podobieństw. Z racji tego, że istoty, podobne do waszych, ziemskich zwierząt, traktujemy jak równe sobie, zabicie ich jest karane tak, jak morderstwo ludzi.

-A czy to są… mówiące zwierzęta?- spytała nieśmiało Lilian.

-Każda  rasa posługuje się innym językiem, nie potrafimy więc wszystkich zrozumieć.- oznajmiła Asomao.- Jednak nie ulega wątpliwości, że potrafią one myśleć zupełnie tak, jak my, w przeciwieństwie do tępych, ziemskich zwierząt. Jak więc moglibyśmy zamordować i zjeść kogoś tak bardzo przypominającego człowieka? Nie żywimy się więc mięsem, jak z resztą większość stworzeń w Landii. Nasz kraj jest bardzo bogaty w rośliny, które w zupełności nam wystarczają.

Przez chwilę jedli w milczeniu, a potem Królowa powiedziała:

-Ty jednak, Lilian, będziesz potrafiła zrozumieć wszystkie stworzenia w Landii. Masz moc Łapacza Snów, a to oznacza również umiejętność posługiwania się wszelkimi istniejącymi językami.

To wyjaśnia dlaczego ja rozumiałam, co było napisane w książkach, a William nie. – pomyślała dziewczyna.

-Co jeszcze wiąże się z moją mocą?- spytała.- Czy będę potrafiła również… czytać w myślach?

-Niestety nie.- pokręciła głową Asomao.- Czytanie w myślach wymaga wielogodzinnych ćwiczeń i medytacji. No, i trzeba mieć do tego predyspozycje.

-To znaczy?- zainteresował się nagle dotąd milczący William.

-Ziemscy ludzie raczej nie mają takich możliwości.- odparła Królowa, a chłopak nieco przygasł.

            Po kolacji udali się ogromnej komnaty, w której nie znajdowało się nic, oprócz setek świec, zwieszających się z wysokiego sklepienia w specjalnych świeczniko-żyrandolach i… jeziora. Był to zdumiewający widok. Trawiasty brzeg powoli przeistaczał się w piasek, a potem płynnie przechodził w niezbyt głęboki zbiornik wodny. Na tafli jeziora pływały płatki kwiatów i bąbelki piany we wszystkich kolorach tęczy.

 

***

            Kolejne dni, upływały im bardzo podobnie. Wstawali  świcie, jedli lekkie śniadanie złożone zawsze z jednej z kolorowych zup ( już po paru posiłkach tego typu, Lilian nie mogła na nie patrzeć), potem ćwiczyli strzelanie z łuków, jazdę konną lub różne obozowe czynności, typu wiązanie węzłów lub rozpalanie ognia. Potem chwila odpoczynku, obiad i trening popołudniowy. To zwykle wtedy Will i Lilian rozdzielali się. Chłopak szedł z jednym z paziów trenować walkę na miecze i wręcz, dziewczyna natomiast miała zajęcia z Asomao. Królowa uczyła jej podstaw magii- przyrządzania eliksirów i kontrolowania swojego umysłu, które polegało na budowaniu swoistego muru- zamykaniu swojego umysłu tak, by nie był podatny na czytanie myśli i tym podobne czary. Władczyni Landii przekazywała Lilian wiedzę o tej krainie i jej mieszkańcach, a przede wszystkim- o samych Snach. Uczyła ją używać swojej mocy jako wskaźnika- „Kiedy będziesz blisko Snu, wnętrze twojej prawej dłoni zacznie świecić.”- mówiła. Czasami medytowały, studiowały mapy lub wyczytywały mądrości z pradawnych ksiąg. Lilian lubiła ten czas, spędzony z Królową. Rzeczy, których uczyła ją Asomao wychodziły jej o wiele lepiej i wydawały jej się  naturalniejsze, prostsze niż strzelanie z łuku, czy podstawy samoobrony.

            W końcu, po wielu dniach treningu, Władczyni oznajmiła, że są już gotowi, by wyruszyć na wyprawę.

-Jutro wstaniecie wcześniej, niż zwykle. Dam wam ostatnie wskazówki i wyruszycie w drogę.- powiedziała.

William bardzo się ucieszył- widać było po nim, że najchętniej wrzeszczałby z radości, nie pozwalały mu na to jednak jego (w miarę) dobre maniery. Lilian milczała. Od Asomao wiedziała, że Landia jest piękną, choć pełną niebezpieczeństw krainą, ucieszyła się jednak, że nużące poranne treningi już się skończyły. Nie przypuszczała wtedy, że jeszcze zatęskni za swoją zamkową komnatą, łaźnią z jeziorem, męczącymi ćwiczeniami, a nawet przebrzydłymi porannymi zupami. Bo, niby skąd  miałaby to wiedzieć?

środa, 15 maja 2013

Rozdział II


Szybko!- myślała Lilian, odgarniając gęste zarośla. Była w lesie. Wokół panowała głucha cisza, zupełnie tak, jakby puszcza była całkiem pusta. Czyżbym była tu sama?- zastanawiała się dziewczyna, brnąc przez krzaki paproci. Panował tutaj niepokojący półmrok, ale nie taki, jaki zazwyczaj spotyka się w gęstych lasach. Wyglądał on nienaturalnie, ponieważ, jak uświadomiła sobie po dłuższej wędrówce Lilian, nie było tu żadnego źródła światła, w związku z czym, powinny tutaj panować egipskie ciemności. Na prawie całkowicie przesłoniętym przez korony najwyższych drzew niebie, nie dostrzegła ani jednej gwiazdy, nie mówiąc już o słońcu, czy księżycu. Co wobec tego rozpraszało mrok? Tego nie wiedziała.  Czuła natomiast, że nie może stać bezczynnie i przyglądać się temu wszystkiemu. Intuicja podpowiadała jej, że musi dokądś dążyć, biec na złamanie karku do określonego celu. Tylko… jakiego celu? Dokąd? Dlaczego? Po co?- nie umiała sobie odpowiedzieć na te pytania.

W końcu wybiegła na niedużą polanę. W półmroku wszystko wyglądało groźnie i tajemniczo. Wreszcie zobaczyła, co jest źródłem światła. Niebieskawa poświata biła wprost z wielkiego drzewa na skraju łąki. Było ono dość osobliwą rośliną. Wydawało się całkiem martwe, ponieważ miało zeschnięte, cieniutkie gałązki i popękaną korę. Na drzewie nie było ani jednego liścia, huby lub choćby śladu żywicy. Kierowana niewyjaśnionym uczuciem Lilian podeszła bliżej. Zauważyła, że na najniższej gałęzi kołysze się jasny rzemyk z przymocowanym do niego błękitnym koralikiem. Ujrzawszy to, od razu wiedziała, co ma zrobić. Chwyciła go jedną ręką i wyszeptała:

-Otwórz się. Eis zrówto.

Na ułamek sekundy przeraziły ją własne słowa. Dlaczego to mówiła? Miała dziwne wrażenie, że ktoś nią steruje.

            Nagle stało się coś niezwykłego. Z pnia drzewa z trzaskiem odrywały się kolejne płaty kory i wirowały wokół dziewczyny w zawrotnym tempie. W końcu było ich tyle, że Lilian straciła resztę lasu z oczu. Jej światem był teraz jedynie ów tajemniczy, groźny, szumiący złowrogo wir. Ostre odłamki kory chłostały ją po rękach i twarzy. Trwało to jednak zaledwie krótką chwilę. Potem wirujące kawałki kory zaczynały wyraźnie tracić prędkość i wkrótce opadły na ziemię. Dziewczyna rozejrzała się. Ku jej zaskoczeniu, znajdowała się teraz w zupełnie innym miejscu. Jak to możliwe?- zastanawiała się, patrząc na soczysto zieloną trawę u swoich stóp. Stała na trawie… mimo to nie znajdowała się na dworze. Spojrzała w górę- łukowate sklepienie komnaty, w której się znajdowała było kunsztownie ozdobione licznymi malowidłami i płaskorzeźbami. Potem jej wzrok spoczął na białych, marmurowych kolumnach, a następnie na ścianach, które w większości ozdobione były arrasami i wielobarwnymi freskami. W dużych oknach wisiały ciężkie, haftowane zasłony, mimo to w pomieszczeniu nie panował półmrok. Dopiero po chwili do Lilian dotarł  pewien szokujący fakt. Tutaj prawie wcale nie ma mebli.  Co prawda, pod ścianą stał jakiś fotel, przypominający odrobinę tron, ale poza tym nie było tu absolutnie nic. Dzięki bogatym zdobieniom ogromna sala nie wydawała się dziewczynie pusta. Urządzona była w jakimś nieznanym jej stylu, wszystko tu zdawało się ze sobą współgrać w idealnej harmonii.

            Przez dłuższą chwilę Lilian rozglądała się oszołomiona po komnacie. Kiedy zaczynała się już zastanawiać, co właściwie tutaj robi i jak ma się stąd wydostać, do Sali weszła wysoka kobieta o niezwykłej urodzie. Ubrana była w prostą, błękitną, powłóczystą szatę do ziemi. Miała długie, bardzo jasne włosy i bladą, nieskazitelną cerę. Jej usta błyszczały się idealną czerwienią, a w wielkich agatowych oczach widać było smutek. Nie miała na sobie żadnej biżuterii, nie licząc srebrnego, kunsztownie wykonanego diademu wysadzanego kamieniami w kolorze jej sukni. Lilian jeszcze nigdy nie widziała tak pięknej kobiety, co więcej, była pewna, że takiej osoby po prostu nie spotyka się na Ziemi. Od całej jej postaci biła jakaś dziwna jasność, która fascynowała, a zarazem przerażała Lilian.

-Usiądź, oczekiwaliśmy ciebie.- odezwała się pani czystym, miłym dla ucha głosem.

Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić. Nie była całkiem pewna, czy kobieta zwraca się do niej, czy do kogoś innego. Z resztą, gdzie miała usiąść? Nie śmiała nawet dotknąć tronu, a w komnacie nie było żadnych innych krzeseł. W końcu, zakłopotana przycupnęła na trawie. Pani posłała jej znaczące spojrzenie. Lilian nie wierzyła własnym oczom! Coś, na czym przed chwilą siedziała, było z pewnością gładką murawą, a zamieniło się w haftowaną poduszkę pod samym spojrzeniem pani.

-Spodziewam się, że oczekujesz wyjaśnień.- powiedziała cicho kobieta.- Może najpierw powiem ci, kim jestem.

Co mnie obchodzi, kim ona jest.- pomyślała Lilian.-Chciałabym się dowiedzieć co ja tu robię!

-Nazywam się Asomao i jestem królową  Landii. Przywołaliśmy cię, ponieważ nasz kraj potrzebuje twojej pomocy. Długo szukaliśmy ziemskiej istoty, która spełniałaby nasze oczekiwania.

Landia? Moja pomoc? I o jakie oczekiwania jej chodzi?- rozmyślała gorączkowo Lilian, starając się zachować kamienny wyraz twarzy, by nie zdradzić sprzecznych emocji, jakie nią targały. Czuła jednocześnie zdziwienie, strach i podekscytowanie, miała również niejasne przeczucie, że to wszystko jest tylko jakimś żartem wysmażonym zapewne przez Wiliama. W końcu odważyła się spytać:

-Ale czego ode mnie oczekujecie? I w ogóle co ja tu robię?

-Wszystko w swoim czasie. Najpierw ubierzmy cię w coś bardziej odpowiedniego.- rzekła tajemniczo pani, po czym klasnęła w dłonie, a do komnaty weszło kilku mężczyzn niosących parawan, lustro oraz kilka szat podobnych do tej, którą miała na sobie kobieta.

-Przebierz się w to, co ci się najbardziej podoba.- poleciła jej pani.

Lilian zrozumiała, że dopóki się nie przebierze, kobieta nie wyjaśni jej niczego. Coraz mniej jej się to podobało, postanowiła jednak zastosować się do poleceń królowej.

Z wielu pięknych, zwiewnych sukni wybrała kremową, wyszywaną perełkami. Kiedy się w nią przebrała, okazało się, że pasuje jak ulał. Poczuła się bardzo dobrze i wygodnie. Materiał, z którego została wykonana suknia był niezwykle lekki i miły w dotyku. Był tylko jeden problem. Służący nie przynieśli żadnego obuwia, które Lilian mogłaby włożyć, a, jak się okazało do tej dziwnej krainy przybyła w pidżamie i bez butów. W końcu dała sobie z tym spokój, uznając, że nic się przecież nie stanie, jeśli pochodzi boso.

-Więc o co chodzi? Dlaczego tu jestem?- dociekała dziewczyna.

-Wszystko w swoim czasie.- odrzekła spokojnie pani, a Lilian aż się żachnęła ze zniecierpliwienia.- Teraz pora coś zjeść.

Ponownie klasnęła w dłonie i do komnaty weszło kilku służących, niosących kryształowe tace z najrozmaitszymi potrawami.  Dziewczynka zastanawiała się, gdzie je postawią, w końcu nigdzie nie było żadnego stołu. Asomao uklękła na trawie i nakreśliła dłonią coś na kształt koła. Po chwili na ziemi pojawił się niewielki, niski stół i dwie poduszki, podobne do tych, na której wcześniej siedziała Lilian.

            O potrawach, które służący postawili  na stoliku, można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że są zwyczajne. Większość z nich Lilian widziała po raz pierwszy w życiu. Były tam zupy w najmniej oczekiwanych kolorach, takich jak pomarańczowy, czy niebieski, pucharki płonących na fioletowo lodów, napoje z tęczową pianką i dwie doniczki z roślinami, przypominającymi odrobinę stokrotki, tyle, że mieniły się na czerwono, turkusowo i czarno.

            Wszystko to było tak dziwne i niesamowite, że Lilian na chwilę zupełnie zapomniała o swoich wątpliwościach i zabrała się do pałaszowania. Najpierw spróbowała kolorowych zup (wszystkie okazały się słodkie), później skosztowała przepysznego, niezwykle rozgrzewającego napoju o smaku zbliżonym odrobinę do gorącej czekolady. Nagle przypomniała sobie, że chciała o coś zapytać królową.

-Wasza Wysokość?

-Proszę, mów mi Asomao.

-Ja… nie chciałabym przerywać uczty, wszystko jest naprawdę pyszne, tylko, że… ja nie jestem już w stanie niczego zjeść, dopóki się nie dowiem.- wybąkała zawstydzona.

-Przeklęta ludzka niecierpliwość!- żachnęła się Asomao, ale w kącikach jej ust czaił się uśmiech.

-Chciałabym się dowiedzieć, co ja właściwie tutaj robię?- Lilian rozejrzała się po komnacie. Nagle zauważyła coś, co na dłuższą chwilę przykuło jej uwagę.- I czy ma to coś wspólnego z… tym?- spytała, wskazując palcem na Łapacz Snów wiszący nad tronem królowej. Była pewna, że to ten sam, który dostała od Wiliama.

-Tak. To dzięki niemu się tutaj znalazłaś.

W głowie Lilian coś zaświtało. Will powiedział, że dzięki temu Łapaczowi będę miała moc panowania nad snami…

Już otwierała usta, by zapytać o to Asomao, gdy ta rzekła:

-William powiedział ci prawdę.- dziewczyna nawet nie zdziwiła się zbytnio, że pani czyta jej w myślach.- Ten Łapacz Snów daje ci taką moc.

-Ale przecież… to nie ja wymyśliłam Landię… Zaczynam w ogóle wątpić, czy to jest sen! Wtedy, gdy szłam przez las… czułam się tak, jakby ktoś mną sterował. Większość rzeczy robiłam bez namysłu i nie z własnej woli!- zawołała Lilian.

-To ja wezwałam cię do Landii. Jesteś nam potrzebna. A, co do mocy Łapacza… on działa jak należy. Ale nie w sposób, o jakim myślisz. Bo widzisz… to ty jesteś Łapaczem Snów, a nie ten przyrząd.

Zapadło milczenie. Lilian nie odzywała się, oczekując dalszych wyjaśnień od królowej, ale Asomao milczała. Dziewczynka zapatrzyła się na niezjedzone  lody. Rozmawiały już przez dłuższy czas, a one nie roztopiły się. Co więcej, nadal płonęły owym dziwnym fioletowym ogniem. Pani wyrwała z doniczki jedną z błyszczących stokrotek i… wsadziła ją sobie do ust. Po chwili wypluła łodyżkę rośliny. Lilian patrzyła na to w osłupieniu. Sądziłam, że to kwiatki dla ozdoby!- pomyślała zaszokowana. Po chwili namysłu i ona urwała z doniczki czerwoną stokrotkę i wsadziła ją sobie do ust.

-Uważaj! Te są ostre!- zawołała królowa o sekundę za późno.

Lilian poczuła piekący ból na języku, więc czym prędzej połknęła kilka łyżek lodów. Ich słodko- kwaśny smak doskonale łagodził pieczenie. Dopiero po chwili zorientowała się, że wcale nie są zimne.

Tych też nie próbuj.- Asomao wskazała na czarną stokrotkę.- Są słone.

-A turkusowe?- spytała zaciekawiona dziewczyna.

-Słodkie. Używamy ich do przyprawiania potraw.

Lilian spojrzała na nią pytająco. Królowa oderwała płatek czerwonej stokrotki i wrzuciła go sobie do napoju. Zawartość szklanki natychmiast zmieniła kolor z białego na pomarańczowy.

-Tak więc, kontynuując naszą dyskusję- zaczęła Asomao.- fakt, że to ty masz moc Łapacza Snów ściśle wiąże się z moimi wymaganiami na temat osoby potrzebnej Landii. Niewielu ziemskich ludzi ją posiada taką moc. Częściej mają ją dzieci, ponieważ są ufne i potrafią wierzyć. I częściej dziewczynki, niż chłopcy, ponieważ to one bardziej ufają swojej intuicji.

-Ale co to znaczy moc Łapacza Snów?!

-Problem polega na tym, że wy, ziemscy ludzie, mylicie dwa pojęcia. Snami nazywacie wizje, które nawiedzają was w nocy. A tak naprawdę, Sny to ich twórcy.

O czym ona mówi?! Przecież sny są wytworem ludzkiego mózgu!- pomyślała Lilian.

- Snem może być każda osoba, mężczyzna, kobieta, dziecko. To ktoś, kto posiada wrodzoną moc tworzenia iluzji tak realistycznych, że wydają się prawdziwe. Część z nich przesyła swoje wizje ziemskim ludziom, by ich ostrzec, pokazać przyszłość, przestraszyć lub uspokoić.

Czyli Łapacz Snów to ktoś, kto je… łapie?

-Nie do końca. Łapacz Snów to ziemski człowiek, posiadający moc rozpoznawania w istotach Snów. My, mieszkańcy Landii wzywamy go do naszego świata w razie potrzeby. W tym przypadku jest to trudne zadanie do spełnienia- trzeba znaleźć i przyprowadzić do zamku wszystkie Sny, które niedawno stąd uciekły.

-Dlaczego je tutaj więzicie?- nie mogła wytrzymać Lilian.

Asomao spojrzała na nią surowo.

-Sny to z natury dobre istoty. Jasne, że czasami wysyłają ziemskim ludziom koszmarne wizje, ale nigdy nie robią tego bez powodu.  Mają jednak tak wielką moc tworzenia iluzji, że często same jej nie rozumieją. Przebywając poza tym zamkiem, mogą dokonać wielu złych rzeczy. Czasami tworzone przez nie cudowne wizje, doprowadzają je do szaleństwa, ponieważ nie są prawdziwe. Sny obiecały służyć Landii i jej mieszkańcom, kilka z nich zbuntowało się jednak i używają swej mocy do niecnych celów. Dlatego potrzebujemy twojej pomocy, Lilian.

Szukanie Snów? Ale czy to nie jest zbyt niebezpieczne? I jak mam znaleźć tyle istot, posiadających dar iluzji? Po czym je poznać? I w jaki sposób mam namówić je do powrotu? -  wątpiła Lilian.- Przecież to jest niemożliwe!

-Potrafisz to zrobić.- wyszeptała Asomao.- Masz moc Łapacza Snów. Żadnemu mieszkańcowi Landii nie udałoby się namówić ich do powrotu. Tylko ty jesteś w stanie to zrobić. Co do liczebności- nie martw się. To bardzo rzadka umiejętność, naprawdę niewielu może się nią poszczycić. W całej Landii żyje tylko pięć snów. Z zamku uciekły trzy.

-Ale jak mam znaleźć trzy Sny, rozproszone po całym kraju? To jak szukanie igły w stogu siana, lub gorzej!

-Pomoże ci w tym twoja moc.- powiedziała melodyjnie królowa.- Możesz również zabrać ze sobą jednego ziemskiego człowieka jako towarzysza podróży.

Lilian przez chwilę się wahała. Wątpliwości i straszne myśli napływały do niej ze wszystkich stron. Nadal nie wiedziała, czy to wszystko prawda, jak ma stąd wrócić i czy w ogóle podejmować się dziwnego zadania Asomao. Po chwili jednak jej umysł stał się jasny i czysty. Zrozumiała, że tak od początku miało być. To jest jej przeznaczenie.  I szansa, której nie wolno jej zmarnować. Pójdę. Razem z Willem. – pomyślała i ogarnęły ją senność i błogi spokój.
 
 
 
 
____________________________________________________________________________________

 Oto i drugi rozdział. Jest chyba trochę wyrwany z kontekstu, ale mam nadzieję, że zrozumieliście, o co chodzi. Prawdę mówiąc- jestem z niego średnio zadowolona, dumna jestem tylko z opisów potraw, których chciałabym kiedyś spróbować! A co Wy o nim sądzicie?
Ps. Przepraszam, że tak długo nie pisałam, na przeprosiny mam dla Was Obietnicę. Obiecuję, że następny rozdział pojawi się za kilka dni, jest już prawie gotowy, wymaga jeszcze dopracowania :)